wtorek, 13 lutego 2024

"Sztuczny miód" Sabina Waszut

 

Urodziłam się w 1985 roku na Górnym Śląsku. Nie pamiętam komuny. Miałam szczęśliwe beztroskie dzieciństwo. Niemniej rodzice i dziadkowie często opowiadali o tym jak im się kiedyś żyło, jak musieli kombinować gdy w sklepach były pustki. Opowiadali o modzie, jedzeniu, komunikacji miejskiej, telewizji, o strajkach i galopującej inflacji też. Biorąc to wszystko pod uwagę, książka Pani Sabiny nie była dla mnie jakimś niewiarygodnym odkryciem w swej treści, a mimo to jestem bardzo ukontentowana tym co dostałam. I ten tytuł – taki wymowny – jak tamte czasy, na siłę udowadniano, że przecież nie jest tak źle, że jest słodko, że przecież niczego nikomu nie brakuje, nikt nie chodzi głodny, brudny, bezdomny, bez pracy... Jak sztuczny miód – słodki, ale bez wartości. Takie wtedy były czasy.

Pani Waszut w swojej powieści przedstawia rok życia (od grudnia 1980 roku do grudnia 1981 roku) dwóch kobiet i ich rodzin. Basia i Marylka, koleżanki pielęgniarki z jednego szpitala, a tak różne w sposobie życia czy poglądów. Marylka to żona górnika, tradycjonalistka, obawia się co przyniesie jutro, jak pogodzić bezpieczeństwo dzieci ze wspieraniem działalności Solidarności. Basia uważa się za kobietę nowoczesną, chodzi do kina, na prywatki, nosi się nowocześnie, ma postępowe poglądy względem roli kobiet w społeczeństwie. Natomiast politycznie jest wewnętrznie rozdarta. Widzi i czuje, że Solidarność doprowadzi do czegoś wielkiego i wewnętrznie temu kibicuje, ale jednocześnie, jako żona milicjanta, nie może dać otwartego upustu dla swoich przekonań by mu nie zaszkodzić. A wszystko to osadzone w realiach ówczesnego życia.

„Sztuczny miód” jest tak prawdziwa jak tylko może być. Świetnie napisana powieść, może z początku nie porywa od razu, ale im bliżej końca roku 1981, tym wyraźniej wyczuwamy to towarzyszące bohaterom napięcie, tym ciekawsze stają się ich perypetie. To powolne wprowadzenie miało chyba na celu uśpić czujność czytelnika. Powieść kończy się wydarzeniami na kopalni Wujek i szczerze, zamykając tę książkę, coś we mnie krzyczało „dlaczego tej książki jest tak mało?”.

Autorka, jeśli dobrze pamiętam, na swoim spotkaniu autorskim powiedziała kiedyś, że pisze powieści będące opowieściami, wspomnieniami innych ludzi, tzn. słucha innych i zapisuje, a potem scala i tworzy jedną powieść. I to widać w tej książce, bo bardzo wiernie oddała czasy komuny, ze wszystkimi szczegółami. Udało się Pani Waszut stworzyć powieść o zajmującej fabule, dobrze napisaną technicznie, ale przede wszystkim, i myślę że to akurat jest tu najistotniejsze, udało się Autorce stworzyć powieść niesamowicie potrzebną. Ukazującą nie tylko tamte realia pod kątem politycznym czy gospodarczym, ale też, o czym z resztą napisała w posłowiu, przypominającą, że czasem nawet najszlachetniejsi ludzie robią czasem złe rzeczy, a ci z pozoru źli potrafią postąpić przyzwoicie.

Bardzo mi się ta książka podobała, szczerze polecam każdemu. Czytajcie bo warto!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz