Gwoli przypomnienia, dla osób, które nie kojarzą tematu: Anne Frank, młodziutka Holenderka niemieckiego pochodzenia, od 1942 roku ukrywa się wraz z rodziną i dodatkowymi czterema osobami w zaaranżowanej kryjówce, przed zesłaniem do obozów pracy na wschód Europy – teraz wiemy, że to były obozy zagłady. Ukrywają się przez dokładnie 760 dni i przez cały ten czas Anne pisze o ich sytuacji, o uczuciach, emocjach, polityce, relacjach z współtowarzyszami, w swoim dzienniku, który w 1947 roku zostaje wydany po raz pierwszy przez ojca Anne, jedyną osobę, która z całej ósemki przeżyła tę straszną wojnę. „Dziennik” staje się od tego czasu bardzo popularny, zwłaszcza wśród młodzieży, która widzi w Anne siebie, gdyż opisuje ona wszystkie te sprawy, które są ponadczasowe i ważne dla każdego z nas. Była taka jak każdy z nas.
Po przeczytaniu „Dziennika” stwierdziłam, że muszę iść za ciosem i skoro wydano książkę przedstawiającą dalsze losy ósemki z oficyny po ich aresztowaniu, to muszę ją po prostu jak najszybciej przeczytać. Ciężko w przypadku takiej lektury mówić o dobrych wrażeniach jakie za sobą zostawia, ale muszę przyznać, że książka jest ciekawa i myślę, że powinno się ją przeczytać by mieć pełen obraz tego co stało się z Anne i pozostałymi. Sucha informacja, że zostali aresztowani, po czym wywiezieni m.in. do Auschwitz i dalej do innych obozów zagłady, gdzie wszyscy, poza Ottonem Frankiem zginęli tragicznie, nie oddaje w pełni skali tragedii, cierpienia, bólu, rozpaczy. I znów, pisząc o Anne, ma się na myśli wszystkich, którzy wycierpieli to samo.
Przedmiotowa książka to swoisty dokument, który powstał w oparciu o dostępną wiedzę z zakresu działalności obozów zagłady, relacji bezpośrednich świadków oraz osób, które utrzymywały kontakt z Anne i innymi w poszczególnych obozach. Autor podkreśla wielokrotnie, że nie jest się w stanie dokładnie prześledzić wszystkiego co mogło spotkać całą ósemkę, nie można z całą pewnością określić dnia ich śmierci, ani miejsca czy okoliczności śmierci jak w przypadku Auguste van Pels. Niemniej, można wysnuć przypuszczenia co do warunków w jakich przebywali, czy z jakim okrucieństwem mieli styczność na podstawie relacji ocalałych z tychże obozów oraz szczątkowej dokumentacji obozowej.
Czytając tę książkę niejednokrotnie cierpnie nam skóra. Autor, aby lepiej zobrazować przez co przechodzili Anne, Margot, Peter i pozostali, opisuje dokładnie jak wyglądała ich rzeczywistość w obozach, począwszy od transportu, selekcji, rejestracji, po ciężką pracę, wyżywienie, choroby i śmierć. Przytaczane są relacje ocalałych, ale też podaje się suche fakty np. dane liczbowe na temat śmiertelności itd., itp.
Czytając ujęło mnie osobiście, poza oczywistym sensem książki, że nie jestem osamotniona w swoim pierwszym poglądzie na temat Anne Frank i całej jej historii. Jeszcze zanim sięgnęłam po „Dziennik” uważałam, że fenomen Anne jest trochę nad wyrost rozdmuchany. Bez, rzecz jasna , jakiejkolwiek ujmy dla niej samej czy tego co przeszła. Po prostu uważałam, że takich historii jak jej i jej rodziny jest wiele, jest zapewne też i wiele jeszcze tragiczniejszych, więc w czym rzecz, że akurat dziennik Anne jest taki popularny i wszyscy mówią tylko o niej, albo głównie o niej. Nie tylko, ale głównie. Okazuje się, że nie tylko mnie to ciut irytowało.
W książce, na stronie 54 i dalej mamy takie oto sformułowanie:
„(...) ważne jest również, aby wziąć pod uwagę specyficzną dynamikę wywiadów, w których rozmówcy sami nie są ich głównym przedmiotem. Niewielka liczba ankietowanych wyraziła również mieszane uczucia w związku z tym, że nie pytano ich w pierwszej kolejności o własne doświadczenia, ale o Anne Frank. (…) czują irytację, że historia Anne Frank stała się tak znana – jest opowiadana wciąż na nowo – podczas gdy istnieją miliony innych historii, którym nie poświęca się praktycznie żadnej uwagi. (…) Takie napięcie pojawia się częściej. Nie zmienia to jednak faktu, że również ci, którzy wykazują mieszane uczucia, doceniają symboliczne i moralne znaczenie dziennika i historii Anne Frank. Większość świadków podkreśla również, że widzi Anne Frank i jej pamiętnik jako dobry sposób na zapoznanie młodszych pokoleń z historią holokaustu.”
Tak więc, jak sami widzicie, można mieć „mieszane uczucia”, a jednocześnie doceniać znaczenie „Dziennika” i w dalszym ciągu uważać go za bardzo ważną książkę. Ufff...
Kończąc swój przydługi wywód nt. Książki „Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady”, uważam, że bardzo dobrze jest tę książkę przeczytać. Nie jest długa, 1/3 jej objętości to przypisy i bibliografia. Czyta się szybko, na pewno wciąga (przez wzgląd na tematykę), są też momenty, że może ciut nudzić jej rzeczowy i suchy opis niektórych faktów na temat powstania czy działalności obozów. Poprzez zawarte w książce relacje ocalałych, podkreślanie, że możemy jedynie domyślać się niektórych spraw dotyczących Anne, a jej życie i śmierć mogły zostać opisane przez pryzmat życia i śmierci innych osób oraz na podstawie dostępnej wiedzy o „życiu” w obozach, możemy historię Anne i jej towarzyszy przenieść na każdą ofiarę tychże obozów. Każdego zamordowanego, każdego ocalałego. Jak trudno jest uzyskać w 100% pewną informację w jej przypadku, tak niejednokrotnie, tej informacji nie można uzyskać wcale w przypadku wielu, wielu innych ofiar. Ludobójstwo pozbawiło tych ludzi nie tylko godności i życia. Sprawiono, że stali się oni jedną, nierozpoznawalną masą. Znikli. Nie ma ich, robiono wszystko by wyglądało jakby ich nigdy nie było. Również dlatego, dobrze, że zachował się i został wydany „Dziennik”, to bezpośredni dowód na to, że Anne była, żyła i była taka jak my wszyscy. Nikt by się nią nie zainteresował, nie poznalibyśmy okruchów jej dalszych losów, gdyby nie „Dziennik”. A dzięki temu nie umielibyśmy, być może, uzmysłowić sobie dalszych losów innych ofiar holokaustu, które mogły być, a zapewne i były, takie same jak Anne i jej towarzyszy.
„Anne Frank i jej towarzysze. Bohaterowie „Dziennika” w obozach zagłady”, strona 193:
(…) niezatarte wrażenie zrobił na nich przyjazd wielkiej grupy węgierskich dzieci, które od razu po przybyciu miały zostać zamordowane w komorze gazowej. (…) „Anne też płakała, kiedy maszerowaliśmy obok węgierskich dzieci, które przez pół dnia stały nago na deszczu, czekając przed komorą gazową, bo jeszcze nie nadeszła ich kolej. (...)” „A potem, gdy zobaczyłaś tak wiele dzieci idących rączka w rączkę. Na to nie można było patrzeć, naprawdę nie można, jak te dzieci idą do komory gazowej.”
Rozdzierające.

