poniedziałek, 9 stycznia 2023

"Tam gdzie spadają Anioły" Dorota Terakowska


Skąd wytrzasnęłam pomysł by wpisać tę książkę na listę do Dzieciątka, nie mam najmniejszego pojęcia. Przetrząsnęłam Facebook, wszystkie listy elektroniczne i na papierze z książkami, które ktoś mi polecił i nic nie znalazłam. Aż boję się pomyśleć, że podsunął mi ją mój Anioł Stróż, może żeby mi coś przekazać... Jakkolwiek znalazła się ona na wspomnianej liście (a w konsekwencji – pod choinką), nie żałuję, że ją przeczytałam, gdyż dawno nie miałam w rękach tak kojącej, a zarazem ciekawej powieści.

Na wstępie dodam, że jestem osobą wierzącą, choć może nie najgorliwszą. Nie przyjmuje wszystkiego absolutnie bezkrytycznie, bądźmy szczerzy, niektóre elementy naszej czy jakiejkolwiek innej wiary są po prostu naiwnie śmieszne. W młodości przechodziłam chwilowe zwątpienia, któż nie przechodził, niemniej było kilka takich sytuacji w moim życiu, w których odczułam bezpośrednią obecność Światłości. Wewnętrznie wiem, że coś jest na tym świecie, nie ma pustki i tym czymś dla mnie jest Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Nigdy nie zastanawiałam się natomiast nad istnieniem Aniołów. Należały one chyba do tej grupy elementów mało wiarygodnych. Po przeczytaniu tej książki i uzupełnieniu wiedzy z innych źródeł, już nie jestem tego aż taka pewna. :)

Główną bohaterką powieści jest dziewczynka imieniem Ewa. W wieku pięciu lat, w dramatycznych okolicznościach, Ewa traci swojego Anioła Stróża. Anioł żyje, ale jest mocno poturbowany. Stracił wszystkie swoje pióra, które zgodnie z zasadą, że nic co niebiańskie nie może dotknąć ziemi, pofrunęły z powrotem do Nieba. Wszystkie prócz jednego, które upadło obok małej Ewy. Od momentu gdy Ewa straciła swojego Anioła, a co za tym idzie, i jego opiekę, zaczynają przytrafiać się jej same nieszczęścia. Rodzice Ewy, mimo iż kochają ją całym sercem, poświęcają czas wyłącznie pracy, a jedyną osobą naprawdę troszczącą się o Ewę jest jej babcia. Lata mijają. Nad Ewą zawisło nieuchronne widmo śmierci. W chwilowym olśnieniu przypomina sobie o wielkim, białym, lśniącym piórze i jak po nitce do kłębka, wraz ze swoimi sceptycznymi rodzicami i babcią o wielkim sercu odnajduje swojego „upadłego” Anioła. Jak to się dalej potoczyło, zachęcam by dowiedzieć się samemu.

Książkę czyta się rewelacyjnie. Nie mogłam się od niej oderwać, przeczytałam w dwie noce, tak bardzo mnie zaintrygowała. Bardzo chciałam wiedzieć czy skończy się dobrze, czy Ewa odnajdzie swojego Anioła i co się z nim stanie? Odrosną mu pióra? Ewa wyzdrowieje? A jej rodzice, czy w końcu zaczną się nią interesować? Jaki będzie ostateczny morał, a może jego brak? Co ciekawe, myślę, że może ona swoją treścią zainteresować nie tylko osoby wierzące, katolików, gdyż jak się okazuje (czego nie wiedziałam, ale poszukałam informacji i okazało się to prawdą), Anioły występowały już w wierze ludzi pierwotnych (o czym świadczą rysunki naskalne), ale też w każdej innej wierze, nie tylko chrześcijańskiej. Poruszane kwestie wspólnego występowania dobra i zła, próby nakreślenia tego dlaczego człowiek w swej ułomności często to zło wybiera lub dlaczego to zło w ogóle musi być na ziemi w opozycji do dobra, są naprawdę ciekawe i myślę w większości przypadków trafnie sformułowane. To nie jest książka religijna, ona nie ma na celu nawrócenia kogokolwiek na wiarę. Dobro i zło dotyczą wszystkich i wszystkiego, niezależnie czy się w coś wierzy czy nie. Można ją swobodnie potraktować jako dramat z elementami science-fiction - czytujemy książki o Elfach mimo, że chyba nikt nie wierzy, że kiedykolwiek istniały. Niemniej jest na tyle głęboka w swej treści, że prowokuje do myślenia.

Bardzo, bardzo, bardzo mi się ta książka podobała. Nie wiem jak znalazła się na mojej niekończącej się liście książek do przeczytania, aczkolwiek cieszę się, że do mnie trafiła. Jest to jedna z tych pozycji na mojej półce, której się nie pozbędę, a stać będzie obok „Dracha”, „Małych kobietek”, „Na zachodzie bez zmian” oraz książek Williama Whartona i Elżbiety Cherezińskiej.

Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz