niedziela, 1 stycznia 2023

"Oskar i Pani Róża" Eric-Emmanuel Schmitt


Są takie książki, które w swoim życiu trzeba przeczytać chociaż raz. Do takich książek, uważam należy m.in. „Mały Książę”, „Myszy i ludzie”, „Małe kobietki” czy „Na zachodzie bez zmian”. I nie trzeba tych książek nawet jakoś specjalnie później lubić. Nie musimy się na ich temat wypowiadać w jakiś superlatywach, ale ważne, żeby przeczytać, samodzielnie zinterpretować, wyciągnąć wnioski. Być może dowiemy się czegoś odkrywczego, być może tylko utwierdzimy się we własnych przekonaniach, a być może „prawdy” w nich zawarte będą dla nas tak oczywiste, że w zasadzie po co o tym pisać, a tym bardziej o tym czytać – mam tak z Paulo Coelho.

Do takich książek „must read” powszechnie zalicza się również „Oskar i Pani Róża”.


„Oskar i Pani Róża” autorstwa Erica-Emmanuela Schmitta to bardzo niewielka w swej objętości, a zarazem bardzo poruszająca książka, o której paradoksalnie ciężko jest opowiedzieć tak by nie zdradzić fabuły. Aczkolwiek być może właśnie o to chodzi, by o niej opowiedzieć, ale w taki sposób by potencjalnego czytelnika zachęcić do jej samodzielnego przeczytania. Książkę połkniecie w godzinkę do dwóch (zależy jak kto czyta), za to myśleć później o niej będziecie jeszcze z tydzień jak nie dłużej. To króciutkie opowiadanie, zapisane w formie listów, przedstawia dziesięcioletniego chłopca imieniem Oskar, który jest stałym „mieszkaniem” szpitala onkologicznego. Oskar, za namową przesympatycznej wolontariuszki, Pani Róży, do której de facto zwraca się per ciociu, pisze listy do Boga, w których opowiada o swoich troskach, frustracjach, marzeniach. Relacjonuje w nich swoje ostanie dni życia. Ostatnie 12 dni, w których próbuje przeżyć całe swoje życie i pokazać nam co jest w tym życiu ważne, na co mamy zwracać uwagę.

Autor, czy trafnie, nie wiem i szczerze nie chce wiedzieć, pokazuje nam co czuje lub co może czuć dziecko postawione przed obliczem nieuniknionej śmierci. Pokazuje jaka prosta w zasadzie powinna być nasza relacja z Bogiem i to na przykładzie osoby, która praktycznie nie wierzy. Oskara rodzice nie uczyli wiary w Boga, a mimo to staje się On dla niego powiernikiem ostatnich myśli. Pomaga Oskarowi w tym przejściu do, jak wierzymy, lepszego świata. Być może listy miały działanie jedynie psychologiczne, terapeutyczne, jak placebo, ale uspokoiły Oskara i pomogły mu pogodzić się z nieuniknionym. Faktem jest, że dzieci pod kątem własnej śmierci są dojrzalsze w jej rozumowaniu i godzeniu się z nią, niż dorośli.


Książeczka niewielka, szybko się czyta, a jakże trudna i przejmująca. Wiele z jej lektury można wynieść, choć myślę, że warto było by przeczytać ją kilka razy. I za każdym razem odnajdziemy w niej inne przesłanie, skupimy się na czymś innym. Nie odkładajcie jej tylko dlatego, że traktuje o śmierci. Śmierć jest zaraz po narodzinach najnaturalniejszym etapem naszego życia. Nasze życie jest przemijalne, choć trudno jest nam się z tym pogodzić. Chcielibyśmy żyć wiecznie, by nasze dzieci, rodzice, drugie połówki, żyli wiecznie. Śmierć jest najtrudniejsza dla żyjących, dla tych, którzy zostają na ziemi i muszą zmierzyć się ze stratą. Trudno nam się z nią pogodzić, chyba do końca nigdy nie można, niezależnie od tego kogo straciliśmy i w jakich okolicznościach. Niemniej opozycją do tego poczucia niesprawiedliwości i ogromnego smutku powinna być też wdzięczność. Za to, że w naszym życiu mogła ta konkretna osoba zagościć, że mieliśmy zaszczyt ją znać, kochać, przytulać. Wdzięczność niekoniecznie do Boga, bo nie wszyscy przecież są wierzący, ale tak ogólnie, do wszechświata. Żeby to było tylko takie proste...


Polecam z serca, być może kogoś pokrzepi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz