wtorek, 21 lutego 2023

"Była sobie rzeka" Diane Setterfield

Niech rozpoczęciem będzie potok myśli szemrzących jak strumyczek w zakamarkach umysłu, by w przypływie uczuć i emocji rozlać się bezmiarem słów unoszących się jak liście jesienią na tafli spokojnej, acz zdecydowanej rzeki.


"Była sobie rzeka" to druga przeczytana przeze mnie powieść Autorki, Diane Setterfield i muszę przyznać, że bardzo mi się ona podobała. Autorka w czarujący sposób snuje opowieść o tragedii i nadziejach, o wielkiej miłości i wielkiej niegodziwość. A robi to w iście pięknym stylu. Powieść jest nacechowana spokojem, mimo treści w niej zawartej. Można momentami nawet stwierdzić, że jest lekko flegmatyczna, ale tak naprawdę słowa ją opowiadające są dokładnie jak rzeka. Cała powieść przypomina rzekę. Raz jej nurt jest szybki, rwący, niebezpieczny, by zaraz zwolnić i leniwie opływać małe wysepki lub wpadając w płycizne zatoczek pozwolić czytelnikowi na chwilę wytchnienia.

"Była sobie rzeka" opowiada niezwykłą historię kilku rodzin z małych, pobliskich miasteczek rozlokowanych wzdłuż Tamizy, pozornie sobie obcych, a których losy połączy ze sobą spór o opiekę nad mała dziewczynką. Amelia, Alicja, czy Ann? Każdy kto zobaczy małą, chciałby ją zatrzymać dla siebie. Lecz dziecko nie mówi, nikt nie wie skąd się wzięła i kim naprawde jest. Nikt nie jest pewny do kogo naprawdę należy. Każdy twierdzi, że jest ona tą właśnie, która zaginęła, a która w cudowny sposób się odnalazła. Każdy widzi w dziewczynce to, co chce zobaczyć. W toku powieści ukazuje nam się prawda o niej i choć wszystko w ostateczności kończy się dobrze, doskwiera nam mimowolne poczucie straty.

Celowo opisuję fabułę w tak zaowalowany sposób. Generalnie opis wydawcy na odwrocie książki w zupełności wystarczyłby by zachęcić do jej przeczytania i wejścia w tę rzekę słów i uczuć. A naprawdę warto, gdyż w powieści mamy wątek magiczny, można rzec coś w stylu miejskiej legendy (w tym przypadku rzecznej). Mamy wątek miłosny, naukowy i kryminalny. Są poruszone problemy wychowywania dzieci, mezaliansów społecznych, przemocy i patologii. Ale ukazana jest też bezgraniczna dobroć, miłość i zrozumienie. W jednej chwili coś umiera, by w kolejnej się urodzić.

Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Znalazłam opinie, że powieść niesamowicie się wlecze. Z mojej perspektywy uważam, że 474 strony do opowiedzenia tej konkretnej historii, to jest i tak jeszcze niewiele. Myślę, że jesteśmy mocno przebodźcowanym społeczeństwem. Chcemy, a właściwie potrzebujemy czuć krążącą w żyłach krew, a w niej kolejną dawkę adrenaliny i co za tym idzie, endorfiny. Wszystko chcemy robić szybciej, lepiej, efektywniej. Książka taka jak ta konkretna, poza oczywistym przekazaniem nam określonej treści, ma chyba na celu nas też wyciszyć. Relaksowałam się przy tej powieści, mimo iż były momenty pełne napięcia i akcji, aczkolwiek od pierwszych jej linijek czułam się jakbym zanurzyła się w kąpieli z bąbelkami. Miałam przed oczami siebie jako dziecko z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią, siedzącą w kucki przed starszą osobą, która co wieczór, przy nikłym świetle dogasającej świeczki, opowiada niesamowicie ciekawą historię. To jest właśnie siła słów. Pani Setterfield wprowadza nas słowami w wyimaginowany, a jakże rzeczywisty świat, snując, jak już pisałam wcześniej, opowieść na wzór najlepszych bajarzy jakich nam przyszło spotkać. O, to jest dobre określenie dla samej Autorki - bajarka. A celem każdego bajarza jest dać słuchaczowi czy czytelnikowi opowieść ciekawą i jeśli trzeba pocieszającą, jeśli trzeba to zabawną, a nawet straszną czy iście sensacyjną. Pani Diane Setterfield jest świetną bajarką, co potwierdziła tą książką dobitnie.
Ze szczerego serca polecam. Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz