wtorek, 30 kwietnia 2019

William Wharton "W księżycową, jasną noc"

Kolejna z powieści Whartona traktująca o wojnie. Kolejna, w której Autor zawiera swoje cenne spostrzeżenia odnośnie sensu czy raczej bezsensu konfliktów zbrojnych oraz sposobu ich prowadzenia. W przypadku tej książki, robi to przy okazji zabarwiając swoje wypowiedzi dość humorystycznie, sarkastycznie. To taki trochę śmiech przez łzy.

Akcja w „W księżycową, jasną noc” toczy się w Ardenach w grudniu 1944 roku. Główny bohater, żartobliwie nazywany przez swoich kompanów z jednostki zwiadowczej, Wont (nazywa się William Knot), dostaje rozkaz aby poprowadzić jednostkę do ukrytego w lesie pałacyku, znajdującego się na linii graniczącej z wojskami niemieckimi i dokonać zwiadu terenu. Od obozu w którym stacjonują do pałacyku jest parę kilometrów, ale już na tym krótkim odcinku, który mają do pokonania dzieją się rzeczy przy których normalny człowiek robi w gacie. A co dopiero żołnierz, nie mówiąc już o tym, że Wont miał notoryczne problemy z utrzymaniem stolca w kiszkach...

Chłopcy docierają na miejsce, rozbijają obóz w pałacyku, okopują się na stanowiskach zwiadowczych i... czekają. Nudy? Ależ skąd. Już pierwszej nocy doświadczają bliskiego spotkania z Niemcami, a kolejne są jeszcze ciekawsze. Znacie historię o tym, jak w trakcie świąt Bożego Narodzenia w czasie wojny, wrogie sobie obozy rozgrywały ze sobą mecze piłki nożnej, lub po prostu razem śpiewali kolędy? Więc napisze tylko tyle, że tu miała miejsce właśnie taka sytuacja. A teraz wyobraźcie sobie, że zaledwie dwa dni później, prawie wszyscy giną. Prawie...

Akapit wcześniej użyłam określenia „chłopcy”. Nie bez przyczyny. De facto, oni byli chłopcami. Szli na wojnę w wielu 18, 19, 20 lat. Najstarszy z nich miał chyba 26 lat, wybaczcie mi jeśli pomyliłam się o rok czy dwa, ale to akurat chyba nie ma znaczenia. To byli młodzi ludzie i umierali w męczarniach. Tak z jednej jak i z drugiej strony. I jedni i drudzy chcieli przeżyć i zrobiliby wszystko, żeby wrócić do swoich rodzin. Nawet jeśli oznaczało by to poddanie się, a więc i przyznanie do porażki. Teraz należało jedynie oszacować, która strona konfliktu jest na bardziej przegranej pozycji i jak to rozegrać, żeby wyjść w miarę z twarzą.

Ciężki temat. A książka niby tak lekko napisana, z humorem. A jednak poważna. Każe nam się zatrzymać, pomyśleć. We mnie, jako w kobiecie, matce, wywołała uczucie współczucia, ale właśnie takiego matczynego. Chce się ich przytulić, ukoić strach, wyrwać ich z piekła, nie dać im zginąć. I jednocześnie chce się im wykrzyczeć, że są wspaniali, odważni a ich poświęcenie jest ze wszechmiar doceniane. Nie wiem jak mężczyźni odbierają treść zawartą na kartach tej książki, czy ich to nie zniechęca do podjęcia obrony kraju w razie wojny.

Jedno jest pewne, książkę warto przeczytać. Mało jest TAK napisanych powieści o tematyce II Wojny Światowej. A przeczytałam ich, swojego czasu, wiele i wiem jak prawdziwe są książki Whartona. Ciągle piszę o tej prawdziwości, ale tak właśnie jest. Emocje, o których pisze Autor, bezpośredniość w jakiej opisuje każdą sytuację oraz nawet najbardziej prozaiczną czynność (nic co ludzkie, nie jest nam obce), to wszystko silnie oddziałuje na nasz odbiór książki. On po prostu pisał tak jak było, bez ubierania w patos, bez tajenia przykrych lub niewygodnych szczegółów. A przede wszystkim nie wstydził się pisać o tym, że się bali.

Uwielbiam książki Whartona nawiązujące do jego doświadczeń z wojny. Są poruszające, dogłębnie prawdziwe, wyjątkowe. Jego powieści charakteryzuje niepowtarzalny styl. Wydaje się, że nie miał problemów z przelewaniem słów na papier. Należy zauważyć, że nie było to zwykłe lanie wody, sztuka dla sztuki. Tu każde słowo ma sens, ma dotrzeć głęboko i ma zostać zapamiętane. Jego książki to dzieła. I każda wydaje się być swoistą terapią na uporanie się z demonami przeszłości. Z jego powieści wyłania nam się obraz osoby bardzo wrażliwej, uczuciowej, przenikliwej w swych spostrzeżeniach. Czy Wharton taki był? Myślę, że przynajmniej w jakimś stopniu musiał być, w przeciwnym razie, czy potrafiłby tak pisać o swoim życiu? O świecie go otaczającym? O uczuciach? To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Niektórzy po prostu urodzili się po to by pisać, ku pokrzepieniu serc. Dziwne? Nie, ponieważ pomimo tematyki jaką poruszają jego powieści, są one pokrzepiające. W każdej jest ukryte przesłanie. O sile przyjaźni, o potrzebie akceptacji, o tolerancji, o tym by nie bać się okazywania uczuć, by nie wstydzić się uczuć, o odwadze i o tym, że jesteśmy tylko ułomnymi ludźmi. O jego książkach można dyskutować przez wiele godzin. Cieszę się, że do niego wróciłam po tylu latach. W tym momencie, to, że mam tak krótką pamięć (co jest mi przy innych okazjach ciągle wypominane), jest akurat in plus. Przynajmniej gdy czytam ponownie książki Whartona, mam wrażenie jakbym odkrywała jego twórczość i jego życie na nowo. To są nowe doznania i nowe emocje, o których już dawno zapomniałam.

Życzę Wam tego samego przy lekturze tej i wielu innych powieści Williama Whartona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz