
Tegoroczne Międzynarodowe Targi
Książki w Katowicach obfitowały w zaiste wiele ciekawych promocji.
Wydawnictwa co rusz prześcigały się w sposobach na przyciągnięcie
właśnie do siebie kolejnego czytelnika. I tak jak organizatorów
imprezy zapewne bardzo ucieszyła duża frekwencja kupujących, tak
ta sama duża frekwencja dla pojedynczego kupującego była,
rzekłabym, uciążliwa (co nie jest, rzecz jasna, winą
książkoholików, po prostu impreza powinna odbywać się na
większej powierzchni). Przeciskanie się pomiędzy stanowiskami
wydawnictw i do tego z sześciolatką pod rękę nie było zbyt
komfortowe. I tak, lawirując z jednego punktu do drugiego, ściskając
rękę córki by się biedactwo w tym tłumie nie zgubiło, dotarłam
do stoiska wydawnictwa Replika. Pierwszą książką jaka rzuciła mi
się w oczy była, recenzowana już przeze mnie „Anne Frank i jej
towarzysze. Bohaterowie Dziennika w obozach zagłady”. I na tej
książce zapewne bym poprzestała gdybym nie spostrzegła „Wyboru
Zofii” Williama Styrona. Klasyka, w dodatku bardzo głośna, w
naprawdę dobrej cenie – biore! :) W ten sposób zostałam
posiadaczką jednej ze stu najważniejszych książek XX wieku, jak
głosi napis na okładce. Nie jest to książka prosta, ani w swej
tematyce, ani technicznie, więc aby dostrzec w niej tę ważność,
trzeba ją najpierw przeczytać, a potem w skupieniu przetrawić.
„Wybór Zofii” to powieść, w
której narratorem jest jeden z głównych bohaterów książki,
dwudziestodwuletni młodzieniec Stingo. Stingo pochodzi z południa Stanów Zjednoczonych i marzy by zostać pisarzem. Akcja rozpoczyna
się późną wiosną 1947 roku. Stingo służył w wojsku w trakcie
trwania II Wojny Światowej, a teraz, po jej zakończeniu, przyjechał
do Nowego Yorku spełniać swoje marzenia. Z racji niskiego budżetu,
wynajmuje mały pokoik w „różowym” pensjonacie na Brooklynie i
tam właśnie poznaje tytułową Zofię (w której zadurza się bez
pamięci) oraz jej partnera Natana. Od tego momentu cała trójka
zostaje najwierniejszymi przyjaciółmi.
Zofia, Polka urodzona w Krakowie,
przeżyła (cóż za niefortunne słowo) prawie dwa lata w obozie KL
Auschwitz-Birkenau. Przeżyła i starała się żyć dalej.
Opuszczając Oświęcim w styczniu 1945 roku, wiedziała, że została
na świecie sama jak palec. Z jej najbliższych nie ostał się nikt.
Targana wewnętrznie wyrzutami sumienia, wstydem, nie jest w stanie
ujawnić całej prawdy o swojej rodzinie, zwłaszcza o ojcu, który
był zatwardziałym antysemitą, ani tego jak naprawdę wyglądała
jej egzystencja w obozie. W trakcie powieści Stingo poznaje historię
Zofii bardzo wyrywkowo. Z początku Zofia nie przyznaje się do
antysemityzmu ojca, mówi bardzo ogólnikowo, nie chce nikogo
wtajemniczać w swoje przeżycia. Z biegiem czasu to się zmieni, a
to co opowie, będzie tak okrutnie rozdzierające i zatrważające,
że wierz mi drogi czytelniku, nie chciałbyś być nigdy postawiony
przed takim wyborem.
Jest jeszcze Natan. Bez niego ta
powieść dużo by straciła. Natan jest Amerykaninem żydowskiego
pochodzenia. Nie brał udziału w wojnie, holokaust nie dotknął go
bezpośrednio, a jednak żywi w stosunku do nazistów ogromną
nienawiść. Nienawiść graniczącą z obłędem. W pierwszej
kolejności, gdy czytałam o zachowaniu Natana względem Zofii i
Stinga, uznałam, że cierpi on na chorobę afektywną dwubiegunową.
Raz euforyczny, namiętny, potrafił opowiadać o czymś lub robić
coś z wielką pasją, przyjazny i o ogromnym sercu. Innym razem,
zupełnie niespodziewanie, popadał w szał, manię, oskarżał Zofię
o zdradę zarzucając ją niewybrednymi inwektywami. Był agresywny,
bił ją, kopał, wyzywał, a najgorsze co mógł robić, to zadawał
Zosi w tej złości, niczym nieuzasadnionej, pytanie: co zrobiłaś,
że żyjesz, gdy tylu tam zginęło. Dlaczego i ona nie przeszła
przez komin? Brutalne, bezlitosne... A Zofia kochała go miłością
najszczerszą i tragiczną zarazem. Tkwiła w związku toksycznym i
przemocowym, ale odnosiło się wrażenie, że tak ma być, że tego
w gruncie rzeczy chce, bo to jak kara za jej wybór. Zachowanie Zofii
było tak samo autodestrukcyjne, jak Natana.
Trójka przyjaciół spędza ze sobą całe lato, praktycznie każdą wolną chwilę. Przez większość czasu, jest dobrze, jest wspaniale, aż do kolejnych epizodów furii Natana. Epizody te są okazją dla Zofii by wyrzucać z siebie po trochu wspomnienia z czasów wojny i tak dochodzimy do punktu kulminacyjnego, gdzie dowiadujemy się przed jakim wyborem została postawiona Zofia i jak to się dla niej samej skończyło. Nie napiszę nic w jaki
sposób zakończyła się ich wspólna historia, ale happy endu nie
uświadczycie.
I teraz wiem co chce napisać, ale nie
wiem jak zacząć. Zawsze gdy analizuję jakąś książkę
zastanawiam się, czy Autor, gdy ją pisał, wiedział, że będzie
analizowana pod danym kątem, czy też wyszło mu to przypadkiem. To
coś w stylu, gdy poeta dostaje do analizy w formie zabawy, swój
własny wiersz, który mieli na maturze analizować maturzyści i
okazuje się, że nie rozumie on własnego przesłania. Dostaje
trójkę czy coś z takiej analizy. Nie wpasował się w klucz
odpowiedzi ;D
Pierwsze co mi się od razu nasunęło
po lekturze to to, że Autor chciał jakby trochę wybielić
Południowców, a jednocześnie ukazać hipokryzję ludzi z
Północnych stanów Ameryki. To jest ciekawe spostrzeżenie, że w
zasadzie w Europie mieliśmy holokaust i eksterminację głównie
narodowości wyznania mojżeszowego, natomiast w Stanach, swojego
czasu, miała miejsce może nie eksterminacja, ale uciśnienie i po
prostu niewola czarnoskórych. W książce Natan próbuje udowodnić
Stingowi, że Południowcy niczym nie różnią się od nazistów, co
było mocno przesadzone. Niemniej, okrucieństwo w trakcie II Wojny
Światowej względem drugiego człowieka, powinno dać wielu
Amerykanom mocno do myślenia, a co się za to dzieje? Getta ławkowe
na uniwersytetach, miejsca do picia wyznaczone tylko dla czarnych i
tylko dla białych, podzielone przedziały, autobusy itd. tych
przykładów jest sporo. Czymże to jest jeśli nie segregacją ludzi
na lepszych i gorszych, która w efekcie w Europie doprowadziła do
zagłady tak wielu istnień? Osobiście uważam, że np. w latach
60-tych w Stanach, gdyby się rozpędzić, mogłoby dojść do
podobnej tragedii.
Niemniej jednak, przytoczę fragment,
który wskazuje przepaść pomiędzy hitlerowskim nazizmem, a
niewolnictwem: „(…) te obozy były w istocie nową formą
ludzkiej społeczności (…) to „społeczeństwo totalnej
dominacji”, pochodzące w linii prostej od instytucji niewolnictwa
feudalnego praktykowanej przez wielkie narody Zachodu. W Oświęcimiu
została ona jednak z całą bezwzględnością podniesiona do rangi
religii, a to dzięki pewnej nowej koncepcji, w świetle której
staroświeckie niewolnictwo plantacyjne, nawet w swoich najbardziej
barbarzyńskich przejawach, wydaje się czymś niezwykle łagodnym.
Ta rewolucyjna koncepcja opierała się na przekonaniu o absolutnie
znikomej wartości życia ludzkiego. Była to teoria, która burzyła
wszelkie wcześniejsze pojęcia na temat prześladowań. Choć dawnym
właścicielom niewolników w świecie Zachodu mógł nieraz dokuczać
problem nadmiernego wzrostu populacji, presja etyki chrześcijańskiej
[sic, jakiej etyki :| ] nie pozwalała im stosować niczego w rodzaju
„ostatecznego rozwiązania” dla uporania się z nadmiarem siły
roboczej; nie można było zastrzelić kosztownego, ale
bezproduktywnego niewolnika. Tolerowano więc obecność sędziwego,
zniedołężniałego Starego Sama i pozwalano mu umrzeć w spokoju
(choć nie było to regułą; istnieje na przykład wiele dowodów na
to, że w Indiach Zachodnich połowy XVIII wieku europejscy
właściciele potrafili czasami bez żadnych skrupułów zaorać
niewolników na śmierć. Nie podważa to jednak zasady ogólnej).
Narodowy socjalizm wymiótł resztki ludzkich uczuć. Hitlerowcy –
jak zauważa Rubenstein – byli pierwszymi posiadaczami niewolników,
którzy wyeliminowali wszelkie pozostałości ludzkich uczuć
dotyczących istoty życia. Byli też pierwszymi, którzy „potrafili
zmienić ludzi w narzędzia całkowicie posłuszne ich woli, nawet
jeśli kazano im kłaść się we własnych grobach przed
zastrzeleniem”
Kolejne, kwestia relacji Zofii i
Natana, jak już pisałam, oni siebie nawzajem po prostu
potrzebowali. Zofia z jednej strony chciała żyć pełnią życia,
korzystać z czasu, który został jej dany, który odzyskała, ale
gdzieś w głębi duszy, zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko
maskarada. Jak maskaradą było przebieranie się jej i Natana w
ubrania z zeszłych dziesięcioleci. Z jednej strony Natan był dla
niej jak terapia, z drugiej popadała przy nim w co raz większy
obłęd. Spotkało ją w życiu tak olbrzymie zło, że sądzę,
że nawet gdyby Natan był „normalny”, to prędzej czy później
i tak doszło by do jakieś tragedii z jej udziałem. I zupełnie ją
rozumiem... Ja jako matka dwójki dzieci, rozumiem dlaczego świadomie
bądź nie, tkwiła w związku z kimś takim jak Natan.
W książce Autor zawarł też takie
ukryte przesłanie, a właściwie pozornie ukryte, ponieważ sama Zofia
napomyka o tym z dwa razy w tekście. Chodzi mianowicie o
stwierdzenie by nie osądzać ludzi będących więźniami obozów zagłady ani decyzji przez nich podejmowanych, gdyż obozy były miejscem wyjątkowym gdzie zacierają się
wszystkie granice (etyczne, moralne itd.). Nam, osobom nigdy nie
będącym w podobnej sytuacji, wręcz nie wolno oceniać wyborów
ludzi, których bezpośrednio dotknęła tragedia przebywania w takim
miejscu. Zgadzam się z tym. Miałam okazję swojego czasu przeczytać
„I boję się snów” Wandy Półtawskiej. Pani Wanda opisała
w niej następującą sytuację: do KL Ravensbruck przybył transport
kobiet, między którymi znajdowały się też Polki biorące udział
w Powstaniu Warszawskim. Więźniarki obozu, w tym Pani Wanda, miały
pomóc w rozlokowaniu nowoprzybyłych do bloków, zabierając im
uprzednio ich rzeczy osobiste itd. Jedna z nowych dała Pani Wandzie
zdjęcie z ukochanym z prośbą o przechowanie. Ukochany jest na
froncie, ma nadzieję, że go jeszcze zobaczy, to jedyna pamiątka po
nim. Pani Wanda godzi się ukryć zdjęcie i przechować, lecz kiedy
na nie spojrzała zauważyła, że nowa jest na zdjęciu z SSmanem.
Polka zakochała się w naziście... Pani Wanda wpadła w wściekłość
bo jakże można pokochać kogoś kto wyrządza nam tyle krzywd. Podarła zdjęcie. Czytałam później opinie czytelników, że jak
tak mogła, że Półtawska musi mieć wredny charakter, serce z
kamienia, zero litości do bliźniego. A ja twierdzę: nie oceniaj,
bo nie wiesz co ty byś zrobił... Osobiście rozumiem jej
postępowanie, choć nie było to miłe. Nie oceniaj.
Tak samo przejmującą kwestią w
książce jest poczucie ogromnej winy przez Zofię. Poczucie wg mnie
bezpodstawne. Niemniej wiadomo jak to jest, ktoś może przedstawiać
nam argumenty, a wewnętrznego uczucia nie zmienimy. Poczucie winy
nie tylko ze względu na ojca, na wybór jakiego dokonała Zofia, ale
też winy związanej z tym co w złości wypominał jej Natan: co
zrobiłaś! Dlaczego ty żyjesz, jesteś tu, gdy inni zginęli...?
Odniosę się ponownie do ww. książki „I boję się snów”.
Poczucie winy, że się przeżyło. Po tylu okropnościach,
cierpieniach, jak można mieć wyrzuty sumienia, że żyję ja, a nie
ktoś inny? Pani Wanda miała dokładnie ten sam dylemat, gdy miała
spotkać się z rodzicami swojej przyjaciółki zamordowanej w
obozie. Chciała by wiedzieli jak zginęła. Lecz gdy z oddali
zobaczyła jej ojca, zawróciła i nigdy już do nich nie pojechała.
Jakże wytłumaczę im, że przeżyłam ja, a nie ona? Dla nas, osób
które tego nigdy nie przeżyły, i obyśmy nigdy nie musieli, jest
to niepojęte.
Ostatnia kwestia – antypolskość. W
książce Polska przedstawiona jest jako kraj antysemitów,
aczkolwiek w opozycji mamy również wątek ruchu oporu, który
morduje tych zdrajców, którzy wydali Żydów oraz organizuje broń
dla getta dla zbliżającego się powstania. Pod tym kątem
zauważyłam książka jest oceniana bardzo surowo. Myślę jednak,
że powinniśmy uderzyć się w pierś i przyznać, że tak jak wielu
pomagało, tak wielu niestety poddało się tej ideologii zła.
Pocieszające, że mimo wszystko Polacy przodują w Sprawiedliwych
Wśród Narodów Świata.
Książka nie jest łatwa w odbiorze,
za to bardzo podobał mi się styl pisarski Autora. Jego początkowe
sarkastyczne ujęcie tematu swojej przeprowadzki na Brooklyn i
odejścia z pracy naprawdę mnie powaliło. Autor używa wielu
ciekawych określeń dla rzeczy oczywistych, tak że dobrze jest
czytać ze słownikiem wyrazów obcych, albo bliskoznacznych :) Jedno
co było dla mnie nie do końca strawne, to opisy życia erotycznego
Stinga, a w zasadzie brak tegoż życia. Nie widzę, choć staram się
bardzo doszukać, większego sensu w tych przerywnikach opisujących
jego miłosne zaloty i daremne próby straty dziewictwa... Gdyby
Autor żył pewnie by mi to wyjaśnił, a tak szukam mądrego, który
coś mi zasugeruje.
„Wybór Zofii” to jedna ze stu
najważniejszych książek XX wieku – przyznam, że w trakcie
lektury często zastanawiałam się, dlaczego jest za taką uważana.
Wynikało to z wyżej wspomnianych wynaturzeń Autora nt. seksu oraz
bardzo rozwlekłego i fragmentarycznego poznawania historii Zofii.
Dopiero dwa ostatnie rozdziały sprawiły, że doznałam olśnienia.
Dopiero gdy poznajemy sekret Zofii, konieczność wyboru jakiego
musiała dokonać, wszystkie elementy powieści układają się w
jedną spójną całość. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie ją w
pełni zrozumieć . Myślę, że i ona zadawała sobie ostatecznie to
samo pytanie, które w swej bezczelności zadawał jej Natan:
dlaczego przeżyłam ja, skoro tylu innych zginęło. Trzeba
przeczytać i w spokoju przetrawić, by zrozumieć dlaczego to tak
ważna książka, choć nie idealna.
Na podstawie książki został nakręcony film o tym samym tytule, w którym główną rolę Zofii odegrała Meryl Streep, a za którą to rolę otrzymała nagrodę Oscara. I muszę przyznać, że tak jak film wg mnie, po uprzedniej lekturze książki, nie zrobił pioronującego wrażenia, tak postać Zofii grana przez Panią Streep była przedstawiona wybitnie. W zupełności słusznie przyznana nagroda. W filmie zrezygnowano ze wspomnianych wyżej przerywników Stinga dotyczących jego seksualności (chwała za to), ale też nie ukazano w pełni jego fatalnego zauroczenia do Zofii. Oglądając film miałam wrażenie, że osoby nie czytające wcześniej książki mogą nie do końca ogarnąć o co w nim chodzi.
Mimo to szczerze polecam, tak książkę jak i film.