czwartek, 20 października 2022

"Z dala od świateł" Tana French



Z prozą Tany French pierwszy raz zetknęłam się przez przypadek kilka lat temu. Thriller "Bez śladu", bo tak brzmiał tytuł pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Autorki, był naprawdę dobrą lekturą. Pamiętam, że akcja była wartka, powieść trzymała w napięciu, bohaterowie byli dobrze zarysowani, a rozwiązania sprawy nie dało się z góry przewidzieć. Aż dziw, że tak długo czekałam na sięgnięcie po kolejną książkę Pani French. Czy mi się podobała? Z bólem serca muszę stwierdzić, że liczyłam na ciut więcej.


Emerytowany policjant z chicagowskiej policji postanawia na stałe osiąść w kameralnej wiosce w Irlandii. Kupuje mały zrujnowany domek i przystępuje do jego renowacji. Okolica jest piękna, sąsiedzi mili, mieszkający akurat w takiej odległości by czuć się swobodnie, miasteczko sielskie. I wszystko było na dobrej drodze by Cal mógł w końcu zaznać spokoju, gdyby nie prośba pewnego dzieciaka o pomoc w znalezieniu zaginionego brata. Cal nie bez  oporu zgadza się podjąć prywatne "śledztwo", a im bardziej zagłębia się w to tajemnicze zniknięcie, tym bardziej wieś i jej mieszkańcy stają się doń irytujący. Wygląda, że każdy coś wie na temat zaginięcia chłopaka, ale nie bardzo ma ochotę mówić. W co wmieszał się chłopak i gdzie się podziewa? Rozwikłanie sprawy będzie ciut kosztowne zdrowotnie dla Cala, ale pozwoli jemu i dzieciakowi odzyskać upragnioną równowagę. 


Książka jest napisana w bardzo spokojnym tonie. Mam przez to na myśli, że wszystkie następujące po sobie wydarzenia, chyba przez wzgląd na stoicki spokój bohaterów, sarkastyczne dialogi i ogólną sielskość wsi i otaczającej przyrody, nie wydają się dramatyczne czy gwałtowne. Wszystko dzieje się w swoim tępię, w odpowiednim rozciągnięciu czasowym fabuły. Tajemnica, którą odkrywa Cal, też nie jest jakaś przerażająca, powiedziałabym, że całkiem powszechna. A sprawcy całego zamieszania pozornie niegroźni. I być może to jest to, co nie bardzo mi pasowało w tej książce. Zabrakło mi odrobiny dreszczyku jaki zazwyczaj czujemy przy czytaniu thrillerów. Zabrakło dramatyzmu sytuacji. Książka była tak "flegmatyczna" i wielokrotnie ubarwiona typowym angielskich sarkastycznym humorem, że gdy podsumowujemy nasze wrażenia z lektury dochodzimy do wniosku, że w zasadzie to przecież nic takiego się nie stało. Ot chłopak zaginął, nie ma go, nie wiadomo czy będzie... Żadna strata... Kto by się przejmował, skoro nawet matka się nie przejmuje. 

W sumie nie wiem czego oczekiwałam po tej książce. Czegoś pokroju Harego Hole?

Tak poza tym to książka dobra. Ciekawa mimo swojego "flagmatyzmu". Autorka potrafi wciągnąć czytelnika w fabułę i zaciekawić go od pierwszych stron. Czyta się szybko, gładko, nawet jest miejscami śmieszna, myślę, że od początku książki można domyślać się kto jest zamieszany w zaginięcie chłopaka. Określiłabym ją jako lekką lekturę. Taki prawdziwy, niezobowiązujący relaks. Bez doszukiwania się podtekstów, analizowania ibezustannego rozmyślania. Typowy odmóżdżacz po ciężkim dniu. 

Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz