Kiedy polecono mi tę książkę, po przeczytaniu jej krótkiego opisu, byłam bardzo entuzjastycznie nastawiona. Lubię literaturę wojenną, ale taką autentyczną, prawdziwą, brutalną wręcz w swej prawdziwości. Bez tego niewiarygodnego, wręcz niemożliwego „bohaterstwa” jaki często serwują nam amerykańskie filmy sensacyjne/wojenne. Niezniszczalni żołnierze, bez strachu, z niekończącym się magazynkiem. Dlatego jestem miłośniczka np. prozy Pana Williama Whartona, jego książki traktujące o wojnie właśnie takie są. Przejmujące i bardzo prawdziwe, pełne strachu i ziejące grozą. O książkach Remarque'a czytałam wiele pozytywnych opinii lecz jakoś do tej pory nie miałam bezpośredniego styku z twórczością tego Autora. W tym przypadku ten entuzjazm po przeczytaniu „Na zachodzie bez zmian” ze mną pozostał.
Książka wybitna, bardzo ważna światopoglądowo, otwierająca oczy, zmuszająca do zadawania pytań o jakikolwiek sens wybuchu którejkolwiek z wojen. Namacalnie czujemy grozę wojny, tak jakbyśmy sami byli świadkami tamtych wydarzeń.
Ostatnie miesiące I Wojny Światowej, główny bohater opowiada ze szczegółami jak wygląda walka na froncie, życie w okopach i na tyłach armii. Niesamowite i przerażające opisy wojennych bitew i śmierci. Mówi o swoich najbliższych kolegach, o powrocie do domu na krótką przepustkę, o propagandzie jaką stosowali wobec nich jeszcze w szkole – to było stracone pokolenie. Stracone pokolenie młodych ludzi, którzy mogliby być w życiu kimś... lub nikim, wszystko jedno, ale mogliby żyć po swojemu, założyć rodziny, przejąć interes ojca, uczyć się, wynaleźć coś, napisać bestseller... „Kim ty mógłbyś być gdyby nie wojna” - już kiedyś przeczytałam taką sentencję w innej książce.
„Na zachodzie bez zmian” jest napisana w taki prosty sposób, prawie jak pamiętnik, a kończy się tak nagle, tak niesprawiedliwie, jak każda wojna jest niesprawiedliwa. Zabiera życia, generuje wspomniane stracone pokolenia, marnotrawi potencjał ludzki do czynienia rzeczy wielkich i mniej wielkich, ale dobrych. Książka ma wydźwięk anarchistyczny, ale co mi się osobiście nasunęło po jej przeczytaniu, to że obowiązkowo powinien ją przeczytać każdy. Nie ważne czy jesteśmy miłośnikami literatury wojennej czy zdecydowanie nie. O tym jak ważna jest niech przemówi fakt, że jeszcze przed wybuchem IIWW, była palona przez nazistów na stosach, tylko dlatego, by prawda w niej zawarta nie dotarła do młodzieży, by ta młodzież dała sobą manipulować, żeby chcieli tej wojny. Do czasu wybuchu wojny w Ukrainie, uważałam, że ludzie już nie są tacy głupi by dać się wciągnąć w kolejną niszczącą wszystko wojnę przez widzi mi się jakiegoś nawiedzonego polityka. Uważałam, że ludzie na temat wojen, okrucieństwa i bezsensu tych wszystkich śmierci mają już tak dużą wiedzę, dostęp do informacji jest na tyle powszechny, że nie ma możliwości by zadziałała zwodnicza propaganda wmawiająca ludziom, że wzięcie udziału w potocznie nazwanej, specjalnej operacji wojskowej, to największy honor dla człowieka, to bohaterstwo i wielki wyczyn. Myślałam, że ludzie są bardziej do przodu, jak to się mówi. Myliłam się. Jesteśmy do przodu w przypadku określania pięćdziesiątej którejś płci, ale propaganda wojenna działa dalej w najlepsze.
Dzisiaj przeczytałam mądre zdanie: szkoły powinny uczyć JAK myśleć, a nie CO myśleć. Czyżby tego brakowało? Szkoła... A co z nami? Rodzicami? To przede wszystkim my, rodzice, powinniśmy naszym dzieciom podsuwać odpowiednią lekturę i prowokować do samodzielnego myślenia.
Mega ważna książka, trzeba przeczytać, po prostu trzeba.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz