Maj, 1945 roku. Do na wpół zniszczonego domu w Warszawie wraca dwunastoletnia Mirka z siostrą Tereską, rodzicami i przyszywaną babcią. W ich zrujnowanym mieszkaniu tyko dwa z czterech pokoi posiada komplet ścian i dach – to duże szczęście, mają gdzie mieszkać. Otacza ich pył, gruz z zbombardowanych kamienic i co raz większy fetor gnijących w gruzach poległych mieszkańców miasta. Rodzinie udało się zbiec z Warszawy na chwilę przez wybuchem powstania. Teresa nie potrafi wybaczyć ojcu, że nie pozwolił jej wziąć udziału w zrywie. Czuje się napiętnowana, jako ta co stchórzyła. Tylu jej przyjaciół zginęło, miłość jej życia ją opuściła, co ona może wiedzieć o prawdziwym poświęceniu, nie było jej wtedy w Warszawie. Mirka na swój sposób radzi sobie z traumą wojny, jest najbardziej zaradna z całej rodziny, podejmuje ryzyko i przeczesuje zgliszcza w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło by się przydać na handel. Każdy z członków rodziny cieszy się, że przeżył. Każdy jednak próbuje sobie w inny sposób poradzić z obrazami wojny, które są ciągle żywe, namacalne, bo na każdym kroku, za każdym rogiem wojna ludzi o przetrwanie nadal trwa. Udało im się przeżyć, ale czy uda im się ocalić to co im zostało?
Czytałam „Najważniejsze to przeżyć” z zapartym tchem. To przejmujący obraz Warszawy w pierwszych dniach po wojnie, obraz powrotu mieszkańców do... no właśnie do czego? Do życia? To życie każdy musiał zacząć budować od nowa. Z jednej strony radość, bo się przeżyło. Z drugiej szybki rozrachunek w głowie kto przetrwał, co zostało i nagle ogarnia nas rozpacz bo nie mamy rodziny, nie mamy gdzie mieszkać, nie mamy pracy, przyjaciół nawet, nic. Czasem rodzi się pytanie: czy aby na pewno dobrze, że przeżyłam/przeżyłem? Czy nie lepiej było by też zginąć? Gwarantuję, że powieść bardzo was zainteresuje i doznacie wielu emocji przy lekturze tej książki. Autorka ma już dużą wprawę w pisaniu przejmujących, prawdziwych, z życia wziętych powieści. I w tej również porusza kwestie, które każdy z czytelników sam musi rozważyć w swojej głowie. Czy można komuś życzyć najgorszego, czy powinno się mieć wyrzuty sumienia o to, że się przeżyło, podczas gdy inni ginęli, czy naprawdę trzeba o wszystkim zapomnieć, żeby żyć?
To cieniutka książeczka, raptem 317 stron, a zawiera w sobie ogromny ładunek emocjonalny. Stoi się potem nad zlewem pełnym brudnych naczyń i cieszy się, że jest woda w kranie, że są te brudne naczynia, bo to oznacza, że mamy co jeść, że są naczynia (!), że mamy siebie, że moje dzieci mają szczęśliwe dzieciństwo, że są babcie, dziadki, mama, tata i zabawki, że są bezpieczne. Takie książki jak ta uświadamiają czytelnikom, że przyszło nam żyć w naprawdę dobrych czasach i że powinniśmy ze wszystkich sił starać się to utrzymać. Ale też, żeby nie frasowały nas drobiazgi, żeby nie szukać dziury w całym, tylko dać się ponieść chwili, korzystać z chwili i cieszyć się nią.
Najważniejsze to przeżyć, ale nie tylko wojnę, nie tylko kryzys, nie tylko stratę, ale też późnej.
Polecam!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz