Jestem Polką. Jestem Ślązaczką.
Opowiem wam najpierw troszkę o sobie,
a potem przejdę do recenzji przedmiotowej książki, bo myślę, że
trzeba choć trochę znać swojego rozmówcę, żeby zrozumieć jego
punkt widzenia na dany temat. Nie zawsze wszystko jest czarno-białe,
jak nam się najczęściej wydaje.
Jako dziecko nigdy specjalnie nie
zastanawiałam się nad tym co to znaczy, że pochodzę ze śląskiej
rodziny, z rodziny o śląskich korzeniach. Tata był górnikiem,
więc kiedy ktoś mówił „jesteś Ślązaczką” od razu miałam
przed oczami Tatę. Lekko przygarbionego, z zawsze „umalowanymi”
węglem oczami i dziwnie żylastymi rękami i stopami. Dla mnie
śląskość to mój Tata, co jest właściwie dość zabawne, bo
Tata nie jest rodowitym Ślązakiem. Urodził się na Śląsku, ale
jego rodzice, czyli moi dziadkowie świętej pamięci, pochodzili z
centralnej Polski. Na takie osoby, urodzone na Śląsku, mawiało się
swojego czasu basztard – nie wiem czy dobrze to napisałam.
Pamiętam, że dziadek tak bardzo chciał pretendować do bycia
prawdziwym Ślązakiem, że okropnie pieklił się gdy ktoś
powiedział do niego „ty gorolu” (gorol – osoba przyjezdna,
głównie w celach mieszkaniowo-zarobkowych). W domu Taty się
godało(!), więc sam też był już tak nasiąknięty tą
śląskością, że nawet w szkole na dyktandzie miast pisać
pomidor, pisał tomata, co też skończyć mogło się tylko w jeden
możliwy sposób. Pozytywnej oceny raczej za to nie dostał... ;) heh
mam super Tatę :D
Moja rodowita śląskość,
jak można się zatem domyślić, wynika z pochodzenia mojej Mamy.
Mama jest Ślązaczką z dziada pradziada. W jej domu zawsze się
godało, męska część rodziny była górnikami, kowalami, żeńska
część też często pracowała na grubie (kopalni). Raz było
biednie raz dostatnio, jak to na przestrzeni lat. W rodzinie byli i
powstańcy i zesłani na roboty do Niemiec w trakcie II Wojny
Światowej i wujek w Wermahcie gdzie stracił nogę i inny na zsyłce
w Donbasie. Pamiętam opowieści mamy, że gdy wujek wrócił ze
zsyłki była zima i gdy mój pradziadek zobaczył w jakim wujek jest
stanie, kazał mu się rozebrać do naga jeszcze poza domem, w stajni
w wielkiej bali go wykąpali, odwszawili, ubranie od razu spalili
(ponoć aż się ruszało od insektów) i dopiero potem wprowadzili
go do domu i powoli, małymi porcjami zaczęli karmić, żeby nie
dostał skrętu kiszek. Rodzina mojej mamy, administracyjnie, patrzeć
pod kątem rozmieszczenia granicy Polsko-Niemieckiej po I Wojnie
Światowej, mieszkała w Polsce. Granica przebiegała dosłownie o
kilkanaście kilometrów od ich domów. Pewnie często przekraczali
ją gdy potrzebowali coś załatwić, lub kogoś odwiedzić np. w
Gliwicach czy Zabrzu.
Wracając do mojej własnej
osobistej śląskości, myślę, że wyniosłam ją głównie z domu,
ale zachowała się przede wszystkim w godce. Pamiętam, był taki
czas mojej młodości, w którym zaczęło następować moje małe
przebudzenie. Jak to w końcu ze mną jest, jak mam się
identyfikować. Wszędzie mówi się o Ślązakach, że Ślązak jest
taki, sraki i owaki, że Ślązak to nie Polak, że Niemiec, że
prawdziwych Ślązaków już nie ma, że godanie to wstyd, że
świadczy o słabym wykształceniu, mówi się o autonomii, o
separatyzmie nawet (brednie totalne). Ślązak jest fajny tylko wtedy
jak mamy na myśli rolada, kluski i modro kapusta, kabaret Rak lub
Młodych Panów czy tam swojego czasu Łowcy.B. Nasza godka raz
śmieszy, a raz traktowana jest jak patologia. W takim razie jak to w
końcu jest?
Zaczęłam szukać
informacji. Czytałam książki jak to było ze Śląskiem już od
wczesnego średniowiecza do II Wojny Światowej, niestety w tamtym
czasie, jakieś 20 lat temu były to stare publikacje, wydawane
jeszcze za komuny, więc trochę propagandy też w nich było.
Przyznaję, moja wiedza była marna, tym bardziej, że w szkole też
nie bardzo wiedzieli chyba jak poruszyć ten temat i czy w ogóle w
młodych jest taka potrzeba by o pochodzeniu innym niż polskie w
ogóle mówić. Śląskość to był czysty folklor, zabawny
regionalizm. Do tego doszedł w pewnym momencie wstyd. Wstyd z bycia
Ślązaczką, który podsycał we mnie jeszcze wtedy mój ówczesny
hmm chłopak, gorol swoją drogą, który skutecznie wybijał mi z
głowy publiczne wypowiadanie się w swojej gwarze, wyśmiewał mnie,
zawsze uważał się za lepszego... i to na moim terenie ;D Przecież
bycie Ślązakiem to obciach, patola itd... Dzięki Bogu poznałam na
studiach mojego męża, Ślązaka z krwi i kości, którego historia
rodziny, jego cudna babcia, jak i on sam przywrócili mi wiarę w
moją własną śląską tożsamość.
Od tamtego dziwnego czasu
wiele się zmieniło. Zmieniliśmy się my Ślązacy, nasze
postrzeganie siebie i postrzeganie nas przez innych, choć utarte
stereotypy nie dają się tak łatwo wyplenić. Publikacji po polsku
czy śląsku traktujących o historii Śląska, głównie Górnego,
różnych powieści, reportaży, pamiętników jest na rynku co raz
więcej i one nam, autochtonom i nie tylko, pomagają lepiej
zrozumieć siebie, ale pomagają też innym zrozumieć nas.
I na tle tego wszystkiego
ukazała się bardzo, moim zdaniem, potrzebna książka: „Kajś.
Opowieść o Górnym Śląsku” autorstwa Zbigniewa Rokity. Autor
właśnie za „Kajś....” został laureatem Nagrody Literackiej
Nike i Nagrody Nike Czytelników w 2021 roku oraz był nominowany do
Międzynarodowej Nagrody im. Witolda Pileckiego i Literackiej Nagrody
Europy Środkowej Angelus.
Autor na kartkach „Kajś”
dał obraz Śląska i Ślązaka przez pryzmat własnej rodziny i
znajomych, czerpiąc wiedzę z opowieści od żyjących członków
rodziny czy zupełnie obcych osób pochodzących z różnych regionów
Śląska, ale też ze źródeł publicystycznych i czysto naukowych.
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że „Kajś” jest biblią
Ślązaka. To dość odważne stwierdzenie, niemniej, choć książka
jest ciut chaotycznie napisana i nie zawiera jeszcze tak naprawdę
wszystkiego, to jest ona już taką pozycją, która może
zagubionemu Ślązakowi się odnaleźć, a nieŚlązakowi zrozumieć.
Śląsk jest takim regionem
Polski gdzie w zasadzie mieszkańcy byli uznawani narodowościowo raz
za Polaków, raz za Niemców, a raz nawet Czechów. Nie jest to
oczywiście jedyny region z tak skomplikowaną historią
narodowościową, ale chyba najbardziej sporny ze względów
gospodarczych. I mimo, że ja sama pochodzę ze Śląska, dopiero
przeczytanie tej książki pozwoliło mi zrozumieć dlaczego tak
wiele osób, które znam, mówią o sobie w pierwszej kolejności
„jestem Ślązakiem”, a dopiero potem „jestem Polakiem”.
Brutalnie rzecz biorąc, jeśli nie daj Boże, zaistnieje sytuacja,
że Śląsk znów pójdzie „pod młotek” i znów rościć do
niego prawa będzie kraj inny niż Polska, to kim mam pozostać jeśli
nie Ślązakiem, bo to jedyna pewna dla mnie rzecz? I o tej śląskości
trzeba mówić, uświadamiać nawet jeśli historia nie jest łatwa i
czarnobiała, wyjaśniać i czcić, promować, dbać o tę śląskość.
Teraz, w dzisiejszych spokojnych dla regionu czasach należy tym
bardziej o niej pamiętać, by się nie rozmyła, nie rozcieńczyła,
nie zakłamała, nie stała się sztuczna. By trwała, jak trwała
przez tyle wieków, raz w Czechach, raz u Prusaków, raz Niemców i
teraz w Polsce.
Warto jest przeczytać tę
książkę, choćby z samej ciekawości. Polecam serdecznie!
ps. a niektórym „wysokiej”
klasy politykom w szczególności polecałabym przeczytać, by
sformułowania o ukrytej opcji nie padały tak bezmyślnie.