Mam całkiem zwyczajne życie i nie da się ukryć, że dość szczęśliwe. Szczęściem jest to gdzie i kiedy się urodziłam, że miałam pełną rodzinę, mogłam odebrać dobre wykształcenie, że miałam wybór i mogłam swobodnie decydować o tym kim chce być, z kim chcę być, jaka chcę być. I choć zdarzały się i będą się dalej zdarzać sytuacje trudne i smutne, to ogólny rozrachunek raczej, póki co, wychodzi in plus. Nie wszyscy jednak mają tyle szczęścia...
„Kości, które nosisz w kieszeni” to bardzo krótka powieść, autorstwa młodego, a bardzo utalentowanego pisarza, Łukasza Barysa, o braku szczęścia i perspektyw, o przeszłości odciskającej piętno na teraźniejszości i przyszłości zarazem, o poszukaniu miłości...
Nastoletnia Ula nie miała zbyt wiele szczęścia w życiu. Jest najstarszą z trójki rodzeństwa, które wychowuje się jedynie z matką i umierającą na raka babcią. Ojciec Uli odszedł, w zasadzie nie wiadomo dlaczego, a matka urabia się po łokcie w Biedronce by tylko zapewnić jako taki byt swoim dzieciom. Żyje im się biednie. Nawet bardzo biednie. Ula matkuje młodszemu rodzeństwu, sama próbując się uczyć, a jednocześnie starając się zaakceptować każdego kolejnego potencjalnego „tatusia” jakiego do domu przyprowadza jej mama. Stan w jakim żyją można nazwać patologiczną biedą. Ulę bieda otacza z każdej strony. Wręcz osacza, jest w nią wsiąknięta jak w najprawdziwsze, gęste, lepkie bagno i choć marzy o postawieniu stopy na suchej ziemi, widzimy, że perspektywy ma raczej marne. Za towarzyszy ma duchy umarłych, w których się zakochuje, których sobie wyobraża i których śledzi. Równie dobrze mogłaby zamieszkać na cmentarzu.
Atmosfera tej trochę dziwnej powieści jest ciężka i tłusta, przesiąknięta śmiercią, przeszłością, zgnilizną, pleśnią i biedą. Jak w tej powieści zinterpretować tytułowe kości, które nosimy w kieszeni? Po dyskusji ze znajomymi ze Stronniczego Klubu Książki, którego spotkania organizuje księgarnia w moim mieście, uznaliśmy, że kości to wszystkie elementy przeszłości, które nosimy w sobie, które nam ciążą, a ich ciężar często nie pozwala nam się wyrwać z tego bagna, w którym żyjemy. Kości jak śmieci w naszych kieszeniach, często niepotrzebnie je sobie zostawiamy, bo liczymy, że ten urwany guzik, w zasadzie nie wiadomo od czego, ten stary bilet, a nawet zasmarkana chusteczka, może nam się jeszcze do czegoś przydadzą. Kości jak wspomnienia w naszej głowie, blokady, ciężary, myśli śmieci. Oswajamy się z nimi, żyjemy z nimi, przekazujemy je dalej.
Takie jest życie Uli. Żyje z kośćmi w kieszeni, ciągle dokłada nowe, a właściwie los jej dokłada, powodując, że jej dorosłe życie pewnie niczym nie będzie się różnić od życia jej mamy.
Trudno jest jednoznacznie ocenić tę książkę. Ma w sobie coś takiego, że chciałoby się dać ocenę i 6/10 i 10/10. „Kości, które nosisz w kieszeni” to pisarski majstersztyk. Soczysty, barwny język, głęboka treść, czasem tak głęboka, że nie wiadomo co o niej myśleć, a jednocześnie temat na tyle prosty i powszechny, prawdziwy... Wiemy, bo widzimy, taką biedę, tę beznadzieję i brak perspektyw. Tę czarną dziurę miast świetlistej przyszłości... Tą książką Pan Barys objawił mi się jako mistrz prozy, a trzeba Wam wiedzieć, że Autor liczy dopiero 26 wiosen. Napisanie książki w takim stylu, z tą głębią , w tym wieku – chapeau bas. I może właśnie dlatego jej ocena jest tak niejednoznaczna.
Czuję, że „Kości, które nosisz w kieszeni” jest już dla mnie też taką kością. Zostanie ze mną, będzie wiercić nieprzyjemnie mój umysł, będzie mi się przypominać w dziwnych momentach mojego życia, bo już sprawia, że inaczej patrzę na otaczającą mnie biedę. Nie wszystko jest wokół nas takie jednoznacznie czarno białe, dokładnie jak ta książka.
Może wydać się to dziwne, ale polecam przeczytać. Nie żałuje ani minuty jaką poświęciłam na przeczytanie „Kości...”

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz