„Wybór Zofii” to powieść, w której narratorem jest jeden z głównych bohaterów książki, dwudziestodwuletni młodzieniec Stingo. Stingo pochodzi z południa Stanów Zjednoczonych i marzy by zostać pisarzem. Akcja rozpoczyna się późną wiosną 1947 roku. Stingo służył w wojsku w trakcie trwania II Wojny Światowej, a teraz, po jej zakończeniu, przyjechał do Nowego Yorku spełniać swoje marzenia. Z racji niskiego budżetu, wynajmuje mały pokoik w „różowym” pensjonacie na Brooklynie i tam właśnie poznaje tytułową Zofię (w której zadurza się bez pamięci) oraz jej partnera Natana. Od tego momentu cała trójka zostaje najwierniejszymi przyjaciółmi.
Zofia, Polka urodzona w Krakowie, przeżyła (cóż za niefortunne słowo) prawie dwa lata w obozie KL Auschwitz-Birkenau. Przeżyła i starała się żyć dalej. Opuszczając Oświęcim w styczniu 1945 roku, wiedziała, że została na świecie sama jak palec. Z jej najbliższych nie ostał się nikt. Targana wewnętrznie wyrzutami sumienia, wstydem, nie jest w stanie ujawnić całej prawdy o swojej rodzinie, zwłaszcza o ojcu, który był zatwardziałym antysemitą, ani tego jak naprawdę wyglądała jej egzystencja w obozie. W trakcie powieści Stingo poznaje historię Zofii bardzo wyrywkowo. Z początku Zofia nie przyznaje się do antysemityzmu ojca, mówi bardzo ogólnikowo, nie chce nikogo wtajemniczać w swoje przeżycia. Z biegiem czasu to się zmieni, a to co opowie, będzie tak okrutnie rozdzierające i zatrważające, że wierz mi drogi czytelniku, nie chciałbyś być nigdy postawiony przed takim wyborem.
Jest jeszcze Natan. Bez niego ta powieść dużo by straciła. Natan jest Amerykaninem żydowskiego pochodzenia. Nie brał udziału w wojnie, holokaust nie dotknął go bezpośrednio, a jednak żywi w stosunku do nazistów ogromną nienawiść. Nienawiść graniczącą z obłędem. W pierwszej kolejności, gdy czytałam o zachowaniu Natana względem Zofii i Stinga, uznałam, że cierpi on na chorobę afektywną dwubiegunową. Raz euforyczny, namiętny, potrafił opowiadać o czymś lub robić coś z wielką pasją, przyjazny i o ogromnym sercu. Innym razem, zupełnie niespodziewanie, popadał w szał, manię, oskarżał Zofię o zdradę zarzucając ją niewybrednymi inwektywami. Był agresywny, bił ją, kopał, wyzywał, a najgorsze co mógł robić, to zadawał Zosi w tej złości, niczym nieuzasadnionej, pytanie: co zrobiłaś, że żyjesz, gdy tylu tam zginęło. Dlaczego i ona nie przeszła przez komin? Brutalne, bezlitosne... A Zofia kochała go miłością najszczerszą i tragiczną zarazem. Tkwiła w związku toksycznym i przemocowym, ale odnosiło się wrażenie, że tak ma być, że tego w gruncie rzeczy chce, bo to jak kara za jej wybór. Zachowanie Zofii było tak samo autodestrukcyjne, jak Natana.
Trójka przyjaciół spędza ze sobą całe lato, praktycznie każdą wolną chwilę. Przez większość czasu, jest dobrze, jest wspaniale, aż do kolejnych epizodów furii Natana. Epizody te są okazją dla Zofii by wyrzucać z siebie po trochu wspomnienia z czasów wojny i tak dochodzimy do punktu kulminacyjnego, gdzie dowiadujemy się przed jakim wyborem została postawiona Zofia i jak to się dla niej samej skończyło. Nie napiszę nic w jaki sposób zakończyła się ich wspólna historia, ale happy endu nie uświadczycie.
I teraz wiem co chce napisać, ale nie wiem jak zacząć. Zawsze gdy analizuję jakąś książkę zastanawiam się, czy Autor, gdy ją pisał, wiedział, że będzie analizowana pod danym kątem, czy też wyszło mu to przypadkiem. To coś w stylu, gdy poeta dostaje do analizy w formie zabawy, swój własny wiersz, który mieli na maturze analizować maturzyści i okazuje się, że nie rozumie on własnego przesłania. Dostaje trójkę czy coś z takiej analizy. Nie wpasował się w klucz odpowiedzi ;D
Pierwsze co mi się od razu nasunęło po lekturze to to, że Autor chciał jakby trochę wybielić Południowców, a jednocześnie ukazać hipokryzję ludzi z Północnych stanów Ameryki. To jest ciekawe spostrzeżenie, że w zasadzie w Europie mieliśmy holokaust i eksterminację głównie narodowości wyznania mojżeszowego, natomiast w Stanach, swojego czasu, miała miejsce może nie eksterminacja, ale uciśnienie i po prostu niewola czarnoskórych. W książce Natan próbuje udowodnić Stingowi, że Południowcy niczym nie różnią się od nazistów, co było mocno przesadzone. Niemniej, okrucieństwo w trakcie II Wojny Światowej względem drugiego człowieka, powinno dać wielu Amerykanom mocno do myślenia, a co się za to dzieje? Getta ławkowe na uniwersytetach, miejsca do picia wyznaczone tylko dla czarnych i tylko dla białych, podzielone przedziały, autobusy itd. tych przykładów jest sporo. Czymże to jest jeśli nie segregacją ludzi na lepszych i gorszych, która w efekcie w Europie doprowadziła do zagłady tak wielu istnień? Osobiście uważam, że np. w latach 60-tych w Stanach, gdyby się rozpędzić, mogłoby dojść do podobnej tragedii.
Niemniej jednak, przytoczę fragment, który wskazuje przepaść pomiędzy hitlerowskim nazizmem, a niewolnictwem: „(…) te obozy były w istocie nową formą ludzkiej społeczności (…) to „społeczeństwo totalnej dominacji”, pochodzące w linii prostej od instytucji niewolnictwa feudalnego praktykowanej przez wielkie narody Zachodu. W Oświęcimiu została ona jednak z całą bezwzględnością podniesiona do rangi religii, a to dzięki pewnej nowej koncepcji, w świetle której staroświeckie niewolnictwo plantacyjne, nawet w swoich najbardziej barbarzyńskich przejawach, wydaje się czymś niezwykle łagodnym. Ta rewolucyjna koncepcja opierała się na przekonaniu o absolutnie znikomej wartości życia ludzkiego. Była to teoria, która burzyła wszelkie wcześniejsze pojęcia na temat prześladowań. Choć dawnym właścicielom niewolników w świecie Zachodu mógł nieraz dokuczać problem nadmiernego wzrostu populacji, presja etyki chrześcijańskiej [sic, jakiej etyki :| ] nie pozwalała im stosować niczego w rodzaju „ostatecznego rozwiązania” dla uporania się z nadmiarem siły roboczej; nie można było zastrzelić kosztownego, ale bezproduktywnego niewolnika. Tolerowano więc obecność sędziwego, zniedołężniałego Starego Sama i pozwalano mu umrzeć w spokoju (choć nie było to regułą; istnieje na przykład wiele dowodów na to, że w Indiach Zachodnich połowy XVIII wieku europejscy właściciele potrafili czasami bez żadnych skrupułów zaorać niewolników na śmierć. Nie podważa to jednak zasady ogólnej). Narodowy socjalizm wymiótł resztki ludzkich uczuć. Hitlerowcy – jak zauważa Rubenstein – byli pierwszymi posiadaczami niewolników, którzy wyeliminowali wszelkie pozostałości ludzkich uczuć dotyczących istoty życia. Byli też pierwszymi, którzy „potrafili zmienić ludzi w narzędzia całkowicie posłuszne ich woli, nawet jeśli kazano im kłaść się we własnych grobach przed zastrzeleniem”
Kolejne, kwestia relacji Zofii i Natana, jak już pisałam, oni siebie nawzajem po prostu potrzebowali. Zofia z jednej strony chciała żyć pełnią życia, korzystać z czasu, który został jej dany, który odzyskała, ale gdzieś w głębi duszy, zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko maskarada. Jak maskaradą było przebieranie się jej i Natana w ubrania z zeszłych dziesięcioleci. Z jednej strony Natan był dla niej jak terapia, z drugiej popadała przy nim w co raz większy obłęd. Spotkało ją w życiu tak olbrzymie zło, że sądzę, że nawet gdyby Natan był „normalny”, to prędzej czy później i tak doszło by do jakieś tragedii z jej udziałem. I zupełnie ją rozumiem... Ja jako matka dwójki dzieci, rozumiem dlaczego świadomie bądź nie, tkwiła w związku z kimś takim jak Natan.
W książce Autor zawarł też takie ukryte przesłanie, a właściwie pozornie ukryte, ponieważ sama Zofia napomyka o tym z dwa razy w tekście. Chodzi mianowicie o stwierdzenie by nie osądzać ludzi będących więźniami obozów zagłady ani decyzji przez nich podejmowanych, gdyż obozy były miejscem wyjątkowym gdzie zacierają się wszystkie granice (etyczne, moralne itd.). Nam, osobom nigdy nie będącym w podobnej sytuacji, wręcz nie wolno oceniać wyborów ludzi, których bezpośrednio dotknęła tragedia przebywania w takim miejscu. Zgadzam się z tym. Miałam okazję swojego czasu przeczytać „I boję się snów” Wandy Półtawskiej. Pani Wanda opisała w niej następującą sytuację: do KL Ravensbruck przybył transport kobiet, między którymi znajdowały się też Polki biorące udział w Powstaniu Warszawskim. Więźniarki obozu, w tym Pani Wanda, miały pomóc w rozlokowaniu nowoprzybyłych do bloków, zabierając im uprzednio ich rzeczy osobiste itd. Jedna z nowych dała Pani Wandzie zdjęcie z ukochanym z prośbą o przechowanie. Ukochany jest na froncie, ma nadzieję, że go jeszcze zobaczy, to jedyna pamiątka po nim. Pani Wanda godzi się ukryć zdjęcie i przechować, lecz kiedy na nie spojrzała zauważyła, że nowa jest na zdjęciu z SSmanem. Polka zakochała się w naziście... Pani Wanda wpadła w wściekłość bo jakże można pokochać kogoś kto wyrządza nam tyle krzywd. Podarła zdjęcie. Czytałam później opinie czytelników, że jak tak mogła, że Półtawska musi mieć wredny charakter, serce z kamienia, zero litości do bliźniego. A ja twierdzę: nie oceniaj, bo nie wiesz co ty byś zrobił... Osobiście rozumiem jej postępowanie, choć nie było to miłe. Nie oceniaj.
Tak samo przejmującą kwestią w książce jest poczucie ogromnej winy przez Zofię. Poczucie wg mnie bezpodstawne. Niemniej wiadomo jak to jest, ktoś może przedstawiać nam argumenty, a wewnętrznego uczucia nie zmienimy. Poczucie winy nie tylko ze względu na ojca, na wybór jakiego dokonała Zofia, ale też winy związanej z tym co w złości wypominał jej Natan: co zrobiłaś! Dlaczego ty żyjesz, jesteś tu, gdy inni zginęli...? Odniosę się ponownie do ww. książki „I boję się snów”. Poczucie winy, że się przeżyło. Po tylu okropnościach, cierpieniach, jak można mieć wyrzuty sumienia, że żyję ja, a nie ktoś inny? Pani Wanda miała dokładnie ten sam dylemat, gdy miała spotkać się z rodzicami swojej przyjaciółki zamordowanej w obozie. Chciała by wiedzieli jak zginęła. Lecz gdy z oddali zobaczyła jej ojca, zawróciła i nigdy już do nich nie pojechała. Jakże wytłumaczę im, że przeżyłam ja, a nie ona? Dla nas, osób które tego nigdy nie przeżyły, i obyśmy nigdy nie musieli, jest to niepojęte.
Ostatnia kwestia – antypolskość. W książce Polska przedstawiona jest jako kraj antysemitów, aczkolwiek w opozycji mamy również wątek ruchu oporu, który morduje tych zdrajców, którzy wydali Żydów oraz organizuje broń dla getta dla zbliżającego się powstania. Pod tym kątem zauważyłam książka jest oceniana bardzo surowo. Myślę jednak, że powinniśmy uderzyć się w pierś i przyznać, że tak jak wielu pomagało, tak wielu niestety poddało się tej ideologii zła. Pocieszające, że mimo wszystko Polacy przodują w Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Książka nie jest łatwa w odbiorze, za to bardzo podobał mi się styl pisarski Autora. Jego początkowe sarkastyczne ujęcie tematu swojej przeprowadzki na Brooklyn i odejścia z pracy naprawdę mnie powaliło. Autor używa wielu ciekawych określeń dla rzeczy oczywistych, tak że dobrze jest czytać ze słownikiem wyrazów obcych, albo bliskoznacznych :) Jedno co było dla mnie nie do końca strawne, to opisy życia erotycznego Stinga, a w zasadzie brak tegoż życia. Nie widzę, choć staram się bardzo doszukać, większego sensu w tych przerywnikach opisujących jego miłosne zaloty i daremne próby straty dziewictwa... Gdyby Autor żył pewnie by mi to wyjaśnił, a tak szukam mądrego, który coś mi zasugeruje.
„Wybór Zofii” to jedna ze stu najważniejszych książek XX wieku – przyznam, że w trakcie lektury często zastanawiałam się, dlaczego jest za taką uważana. Wynikało to z wyżej wspomnianych wynaturzeń Autora nt. seksu oraz bardzo rozwlekłego i fragmentarycznego poznawania historii Zofii. Dopiero dwa ostatnie rozdziały sprawiły, że doznałam olśnienia. Dopiero gdy poznajemy sekret Zofii, konieczność wyboru jakiego musiała dokonać, wszystkie elementy powieści układają się w jedną spójną całość. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie ją w pełni zrozumieć . Myślę, że i ona zadawała sobie ostatecznie to samo pytanie, które w swej bezczelności zadawał jej Natan: dlaczego przeżyłam ja, skoro tylu innych zginęło. Trzeba przeczytać i w spokoju przetrawić, by zrozumieć dlaczego to tak ważna książka, choć nie idealna.
Na podstawie książki został nakręcony film o tym samym tytule, w którym główną rolę Zofii odegrała Meryl Streep, a za którą to rolę otrzymała nagrodę Oscara. I muszę przyznać, że tak jak film wg mnie, po uprzedniej lekturze książki, nie zrobił pioronującego wrażenia, tak postać Zofii grana przez Panią Streep była przedstawiona wybitnie. W zupełności słusznie przyznana nagroda. W filmie zrezygnowano ze wspomnianych wyżej przerywników Stinga dotyczących jego seksualności (chwała za to), ale też nie ukazano w pełni jego fatalnego zauroczenia do Zofii. Oglądając film miałam wrażenie, że osoby nie czytające wcześniej książki mogą nie do końca ogarnąć o co w nim chodzi.
Mimo to szczerze polecam, tak książkę jak i film.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz