„Królestwo” opowiada co stało się z wielkim Jakubem Szapiro po zawróceniu samolotu lecącego do Palestyny z powrotem na lotnisko w Warszawie w 37 roku. W tej części Jakub już nie jest postacią pierwszoplanową, narratorem, który przedstawia nam swoja wersję wydarzeń i swoje błyskotliwe przemyślenia. O wszystkim co się dzieje opowiada nam Ryfka Kij, wieloletnia kochanka Szapiry, oraz jeden z jego synów, Dawid.
Koniec IIWW. Ryfka i Jakub jako jedni z nielicznych ocalałych z warszawskiego getta, ukrywają się w ruinach Warszawy, próbując usilnie doczekać końca wojny. Jakub jest już cieniem tego kim był kiedyś. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Ryfka natomiast, jak szczur, przemyka zakamarkami gruzowisk w poszukiwaniu chociażby śladowych ilości pożywienia. Chce utrzymać przy życiu to, co jeszcze zostało z Jakuba. To tak w dużym skrócie, nie chcę wtajemniczać was w to jak potoczyło się życie Jakuba, jego żony i dzieci, ponieważ bardzo chciałabym żebyście sami przeczytali tę książkę. Osobiście uważam, że warto. Nie dla jakiegoś głębszego przesłania czy życiowej nauki, o nie nie. Po prostu to naprawdę dobra lektura.
Kto czytał „Dracha”, ten może liczyć na podobną metaforykę i metafizykę w „Królestwie”. Bardzo lubię takie książki. Pan Twardoch ma bardzo dobre pióro, wręcz odnosi się wrażenie, że pisanie przychodzi mu bardzo lekko. Te zdania wielokrotnie złożone, ten pozorny chaos, odnośniki, porównania, konkluzje... To jakbym sama przelewała swoje myśli na papier. Czasem właśnie chaotyczne, czysty burdel, mętlik, milion na minutę i wyciągała z nich jednocześnie odpowiednie wnioski, tłumaczyła znaczenie. Czy te powieści to sam Autor? Czy można przez nie scharakteryzować i jego? To co dzieje się w jego umyśle? Czy to już być może zbyt ryzykowne stwierdzenie...
Sama powieść, jeśli wyłączyć by wspomniane metafizykę i metaforykę, mogłaby być bardzo rzeczowa, krótka i pewnie nic specjalnego. Ot poznajemy nieszczęśliwe losy butnego, aroganckiego i złego człowieka, który ma wyjątkowe szczęście w życiu, że obdarzony wyjątkową aparycją, przyciąga do siebie kobiety chcące dla niego zrobić dosłownie wszystko. Ale, całe szczęście, tę powieść pisał Pan Twardoch. Więc mamy wtedy i wteraz, ale to i tak nie ma znaczenia... Miłośnicy Twardocha wiedzą o co chodzi... I nawet kaszalot teraz nabrał sensu. Mamy wiele przeskoków czasowych, poznajemy historię życia kilku innych postaci, które pozornie nie mają większego znaczenia dla fabuły, ale każda z tych postaci zostawiła jakiś ślad w życiu i myśleniu głównych bohaterów. Piszę – pozornie – ponieważ, czytałam już opinię, że o tym i o tamtym to nie wiadomo po co Autor pisze, chyba tylko po to, żeby stron książki było więcej. Nie zgodzę się z tym. W tej powieści każda osoba wprowadzona jest w jakimś celu, po prostu musimy się wczytać, musimy się skupić, zrozumieć, nie przelatywać tekstu tylko po to, żeby przeczytać. Musimy się zatrzymać i pomyśleć, nad tym co czytamy. I to mi się m.in. podoba w książkach Pana Twardocha, że nawet takie błahe jak ta konkretna, mają jednak w sobie odrobinę tego czegoś co nas zmusza do myślenia. Dlatego jest wtedy i wteraz, ale to i tak nie ma znaczenia...
I naturalizm. Największe ciarki miałam przy opisie wyrywania złotych zębów nieboszczykom.
Polecam tę książkę.
Ps. Kogoś może boleć „antypolskość” zawarta w „Królu” i „Królestwie”. No cóż, nie żyłam w tamtych czasach, ale znam historię, znam swój kraj, mentalność jego obywateli i wiem, że i my nie mamy do końca czystych rąk. W każdym narodzie, nawet najlepszym, znajdzie się kilka szuj, które rzutują na postrzeganie całego tego narodu. Potem i milion Sendlerowych nie pomoże. Niech rzuci kamieniem ten, co jest bez winy. Koniec.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz