Tyle osób
polecało tę książkę na facebookowej grupie czytelniczej, że w
końcu się skusiłam. Nie mogę żałować, dobra lektura, mocna,
brutalna, mi również się podobało. Dobra rozrywka. No właśnie...
rozrywka. Ostatnio mam co raz większy dylemat jak opisywać swoje
zadowolenie z przeczytania książek, które nawiązują do
faktycznych brutalnych morderstw, gdzie pomysły na uśmiercenie
ofiary czerpie się od seryjnych zabójców. Dla przykładu, nie
bardzo wiedziałam co myśleć po lekturze „Zimny chirurg” Maxa
Czornyja. Powieść oparta na faktach, opisująca chore zachowania
Kolanowskiego. Nie wiem, czy mam się zachwycić tą powieścią czy
określić jako obrzydliwą. Nie wiem. Tu może nie miałam aż
takich dużych wątpliwości co napisać i jak odebrać książkę,
ale o swoich wątpliwościach względem literatury traktującej o
autentycznych seryjnych mordercach jeszcze wspomnę w dalszej części
wpisu. Skupmy się póki co na tej konkretnej pozycji.
O czym
jest „Echo Man”? W całej Anglii dochodzi do szeregu bardzo
brutalnych i pozornie niepowiązanych ze sobą morderstw. Śledczy
prowadzący dochodzenie, odkrywają po jakimś czasie, że
poszczególne z morderstw są kopią już kiedyś popełnionych
zbrodni przez wielu seryjnych morderców np. Teda Bundiego czy
Jeffreya Dahmera. Czy mamy zatem do czynienia z kimś kto
bezwzględnie lubuje się w popełnianiu tych samych brutalnych
przestępstw na wzór innych morderców? Wygląda na to, że tak, z
tym że naszemu zwyrodnialcowi zwykłe kopiowanie już nie
wystarcza...
Porywający
i mroczny thriller, chociaż jak dla mnie prawie horror. Czytając
czułam ciarki na całym ciele. Łapałam się na tym, że patrzę za
siebie idąc nocą przez przedpokój do łóżka. Sprawdzałam
kilkakrotnie czy na pewno zamknęłam drzwi. O wstawaniu w nocy do wc
nie było mowy, no chyba, że zaświeciłam po drodze wszystkie
światła. Jeżeli lubimy takie „efekty specjalne” w trakcie
czytania książki, to polecam z czystym sercem, bo wrażenia
niesamowite.
Niemniej
jednak – czytając „Echo Mana” często miałam wrażenie, że
fabuła podobna jest do „Kasztanowego Ludzika” (który jest
jeszcze lepszy zdecydowanie, jego również polecam przeczytać). Nie
będę zdradzać szczegółów, lecz prawdziwy miłośnik kryminałów,
gdzieś w połowie książki zacznie przypuszczać już kto może być
tytułowym mordercą kopistą. Tak poza tym, bez zarzutu. Autorka ma
świetne pióro i biorąc pod uwagę, że „Echo Man” to jej
debiut literacki, poradziła sobie całkiem nieźle. Książka
mogłaby być ciut ciut lepiej dopieszczona, choć generalnie nie
należy narzekać. Zastanawiam się tylko o czym napisze w kolejnych
swoich powieściach, skoro już w debiucie zużyła chyba wszystkie
możliwe pomysły na bestseller roku.
Jeszcze
zanim sięgnęłam po "Echo Man'a", pamiętam, że
zastanawiałam się czy grasuje w świecie jakiś szaleniec, który
posunął by się do kopiowania i być może ulepszania zbrodni
słynnych seryjnych morderców, a tu proszę, ktoś wpadł na pomysł
napisania takiej książki.
A
tylko jedna rzecz w sumie mnie trochę rozczarowała, ale to tylko
moje subiektywne odczucie. Mianowicie zakończenie - znowu porównanie
do „Kasztanowego Ludzika”, tam zakończenie jest w zasadzie takie
otwarte, że można przypuszczać, że to nie są ostatnie zbrodnie z
ludzikami z kasztanów w tle... Natomiast tu, chyba wolałabym żeby
zakończenie jednak nie było takie otwarte - miałam nadzieję, że
gościu niespodziewanie padnie trupem na końcu. Niestety tak się
nie stało... I to niepokoi, ale tak dziwnie, nie takiego zakończenia
osobiście oczekiwałam. Zostawiło
za sobą bardzo nieprzyjemne uczucie...
Chciałam w tym miejscu
napisać jeszcze parę słów odnośnie literatury dokumentalnej czy
sfabularyzowanej traktującej o najsłynniejszych seryjnych
mordercach świata. Oglądałam ostatnio na platformie Netflix serial
o Jeffreyu Dahmerze. Seryjnym mordercy z Milwaukee w USA, który
zamordował 17 mężczyzn poprzez najczęściej uduszenie, po czym
ćwiartował ich ciała, rozpuszczał w kwasie, gotował, zjadał
itd. Był mordercą, kanibalem, nekrofilem. Po obejrzeniu tego
serialu naszła mnie mianowicie taka konkluzja, że zbyt dużo uwagi
poświęca się takim seryjnym mordercom. Pisze się o nich książki,
przeprowadza wywiady, powstają komiksy, filmy, nawiązuje się o
nich w tekstach piosenek. Po co? Czy nie powinno się ich wymazywać
z kart historii - jak Egipcjanie chcieli wymazać imię faraona
Ehnatona? Albo przynajmniej ich tak nie upowszechniać? Jaką mamy
pewność, że faktycznie ktoś nie zacznie ich kopiować? Podobno
nie ma normalnych ludzi, są tylko niezdiagnozowani. Wiem dlaczego
tak się dzieje. Po prostu my, ludzie, lubimy rzeczy szokujące,
jesteśmy tak zaprogramowani, to jest naturalny instynkt, że lubimy
się bać, lubimy czuć dreszczyk emocji. A co może być bardziej
emocjonujące aniżeli np. czytanie o morderstwach i wyobrażanie
sobie ich zarazem. A wydawcy o tym bardzo dobrze wiedzą... Ktoś
powie, że takie publikacje są też cenne przez wzgląd na badania
behawioralne, psychologiczne takich osób. Rozłóżmy na czynniki
pierwsze zachowanie zwyrodnialca, spróbujmy zrozumieć przyczynę
jego postępowania, być może zapobiegniemy podobnemu na przyszłość.
Ok, jestem w stanie to zrozumieć, to zapewne cenne informację, ale
dla kogo? Dla ogółu? Dla ogółu, w którym zapewne jest paru
równie chorych ludzi, którym być może tylko brakuje odwagi by
spróbować podobnych zachowań. Hołduje się pamięć o przestępcy
zamiast o jego ofiarach. W przypadku Dahmera, kamienica, w której
popełnił większość zbrodni została zburzona, bo przyciągała
ponoć „turystów” rządnych wrażeń. Apelowano, by w miejscu
kamienicy stworzyć park z postumentem upamiętniającym ofiary
Dahmera. Podobno do tej pory jest tam tylko pusty plac. Od 1991 roku
do dziś... Czekam na książkę, która będzie opisywała zbrodnie,
ale od strony ofiar. Ofiar, które nie będą bezosobowe, nie będą
jedynie narzędziem do osiągnięcia celu jakim jest wydanie
poczytnej książki. Gwarantuje, że taka książka mogłaby być
równie a może i bardziej przerażająca, bo umiejętnie napisana,
sprawiła by, że my jako czytelnicy, weszlibyśmy w skórę ofiar i
potrafilibyśmy wyobrazić sobie, że nas samych to spotyka.