czwartek, 20 października 2022

"Z dala od świateł" Tana French



Z prozą Tany French pierwszy raz zetknęłam się przez przypadek kilka lat temu. Thriller "Bez śladu", bo tak brzmiał tytuł pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Autorki, był naprawdę dobrą lekturą. Pamiętam, że akcja była wartka, powieść trzymała w napięciu, bohaterowie byli dobrze zarysowani, a rozwiązania sprawy nie dało się z góry przewidzieć. Aż dziw, że tak długo czekałam na sięgnięcie po kolejną książkę Pani French. Czy mi się podobała? Z bólem serca muszę stwierdzić, że liczyłam na ciut więcej.


Emerytowany policjant z chicagowskiej policji postanawia na stałe osiąść w kameralnej wiosce w Irlandii. Kupuje mały zrujnowany domek i przystępuje do jego renowacji. Okolica jest piękna, sąsiedzi mili, mieszkający akurat w takiej odległości by czuć się swobodnie, miasteczko sielskie. I wszystko było na dobrej drodze by Cal mógł w końcu zaznać spokoju, gdyby nie prośba pewnego dzieciaka o pomoc w znalezieniu zaginionego brata. Cal nie bez  oporu zgadza się podjąć prywatne "śledztwo", a im bardziej zagłębia się w to tajemnicze zniknięcie, tym bardziej wieś i jej mieszkańcy stają się doń irytujący. Wygląda, że każdy coś wie na temat zaginięcia chłopaka, ale nie bardzo ma ochotę mówić. W co wmieszał się chłopak i gdzie się podziewa? Rozwikłanie sprawy będzie ciut kosztowne zdrowotnie dla Cala, ale pozwoli jemu i dzieciakowi odzyskać upragnioną równowagę. 


Książka jest napisana w bardzo spokojnym tonie. Mam przez to na myśli, że wszystkie następujące po sobie wydarzenia, chyba przez wzgląd na stoicki spokój bohaterów, sarkastyczne dialogi i ogólną sielskość wsi i otaczającej przyrody, nie wydają się dramatyczne czy gwałtowne. Wszystko dzieje się w swoim tępię, w odpowiednim rozciągnięciu czasowym fabuły. Tajemnica, którą odkrywa Cal, też nie jest jakaś przerażająca, powiedziałabym, że całkiem powszechna. A sprawcy całego zamieszania pozornie niegroźni. I być może to jest to, co nie bardzo mi pasowało w tej książce. Zabrakło mi odrobiny dreszczyku jaki zazwyczaj czujemy przy czytaniu thrillerów. Zabrakło dramatyzmu sytuacji. Książka była tak "flegmatyczna" i wielokrotnie ubarwiona typowym angielskich sarkastycznym humorem, że gdy podsumowujemy nasze wrażenia z lektury dochodzimy do wniosku, że w zasadzie to przecież nic takiego się nie stało. Ot chłopak zaginął, nie ma go, nie wiadomo czy będzie... Żadna strata... Kto by się przejmował, skoro nawet matka się nie przejmuje. 

W sumie nie wiem czego oczekiwałam po tej książce. Czegoś pokroju Harego Hole?

Tak poza tym to książka dobra. Ciekawa mimo swojego "flagmatyzmu". Autorka potrafi wciągnąć czytelnika w fabułę i zaciekawić go od pierwszych stron. Czyta się szybko, gładko, nawet jest miejscami śmieszna, myślę, że od początku książki można domyślać się kto jest zamieszany w zaginięcie chłopaka. Określiłabym ją jako lekką lekturę. Taki prawdziwy, niezobowiązujący relaks. Bez doszukiwania się podtekstów, analizowania ibezustannego rozmyślania. Typowy odmóżdżacz po ciężkim dniu. 

Polecam!

wtorek, 11 października 2022

"Królestwo" Szczepan Twardoch


Cóż to jest za książka! Wreszcie dostałam to, czego oczekiwałam po Panu Twardochu. Tak bardzo zawiodłam się „Królem”, że bałam się czytać „Królestwo”. Mile mnie Pan zaskoczył, Panie Szczepanie, bardzo mile.

„Królestwo” opowiada co stało się z wielkim Jakubem Szapiro po zawróceniu samolotu lecącego do Palestyny z powrotem na lotnisko w Warszawie w 37 roku. W tej części Jakub już nie jest postacią pierwszoplanową, narratorem, który przedstawia nam swoja wersję wydarzeń i swoje błyskotliwe przemyślenia. O wszystkim co się dzieje opowiada nam Ryfka Kij, wieloletnia kochanka Szapiry, oraz jeden z jego synów, Dawid.

Koniec IIWW. Ryfka i Jakub jako jedni z nielicznych ocalałych z warszawskiego getta, ukrywają się w ruinach Warszawy, próbując usilnie doczekać końca wojny. Jakub jest już cieniem tego kim był kiedyś. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Ryfka natomiast, jak szczur, przemyka zakamarkami gruzowisk w poszukiwaniu chociażby śladowych ilości pożywienia. Chce utrzymać przy życiu to, co jeszcze zostało z Jakuba. To tak w dużym skrócie, nie chcę wtajemniczać was w to jak potoczyło się życie Jakuba, jego żony i dzieci, ponieważ bardzo chciałabym żebyście sami przeczytali tę książkę. Osobiście uważam, że warto. Nie dla jakiegoś głębszego przesłania czy życiowej nauki, o nie nie. Po prostu to naprawdę dobra lektura.

Kto czytał „Dracha”, ten może liczyć na podobną metaforykę i metafizykę w „Królestwie”. Bardzo lubię takie książki. Pan Twardoch ma bardzo dobre pióro, wręcz odnosi się wrażenie, że pisanie przychodzi mu bardzo lekko. Te zdania wielokrotnie złożone, ten pozorny chaos, odnośniki, porównania, konkluzje... To jakbym sama przelewała swoje myśli na papier. Czasem właśnie chaotyczne, czysty burdel, mętlik, milion na minutę i wyciągała z nich jednocześnie odpowiednie wnioski, tłumaczyła znaczenie. Czy te powieści to sam Autor? Czy można przez nie scharakteryzować i jego? To co dzieje się w jego umyśle? Czy to już być może zbyt ryzykowne stwierdzenie...

Sama powieść, jeśli wyłączyć by wspomniane metafizykę i metaforykę, mogłaby być bardzo rzeczowa, krótka i pewnie nic specjalnego. Ot poznajemy nieszczęśliwe losy butnego, aroganckiego i złego człowieka, który ma wyjątkowe szczęście w życiu, że obdarzony wyjątkową aparycją, przyciąga do siebie kobiety chcące dla niego zrobić dosłownie wszystko. Ale, całe szczęście, tę powieść pisał Pan Twardoch. Więc mamy wtedy i wteraz, ale to i tak nie ma znaczenia... Miłośnicy Twardocha wiedzą o co chodzi... I nawet kaszalot teraz nabrał sensu. Mamy wiele przeskoków czasowych, poznajemy historię życia kilku innych postaci, które pozornie nie mają większego znaczenia dla fabuły, ale każda z tych postaci zostawiła jakiś ślad w życiu i myśleniu głównych bohaterów. Piszę – pozornie – ponieważ, czytałam już opinię, że o tym i o tamtym to nie wiadomo po co Autor pisze, chyba tylko po to, żeby stron książki było więcej. Nie zgodzę się z tym. W tej powieści każda osoba wprowadzona jest w jakimś celu, po prostu musimy się wczytać, musimy się skupić, zrozumieć, nie przelatywać tekstu tylko po to, żeby przeczytać. Musimy się zatrzymać i pomyśleć, nad tym co czytamy. I to mi się m.in. podoba w książkach Pana Twardocha, że nawet takie błahe jak ta konkretna, mają jednak w sobie odrobinę tego czegoś co nas zmusza do myślenia. Dlatego jest wtedy i wteraz, ale to i tak nie ma znaczenia...

I naturalizm. Największe ciarki miałam przy opisie wyrywania złotych zębów nieboszczykom.

Polecam tę książkę.

Ps. Kogoś może boleć „antypolskość” zawarta w „Królu” i „Królestwie”. No cóż, nie żyłam w tamtych czasach, ale znam historię, znam swój kraj, mentalność jego obywateli i wiem, że i my nie mamy do końca czystych rąk. W każdym narodzie, nawet najlepszym, znajdzie się kilka szuj, które rzutują na postrzeganie całego tego narodu. Potem i milion Sendlerowych nie pomoże. Niech rzuci kamieniem ten, co jest bez winy. Koniec.

„Echo Man” Sam Holland


Tyle osób polecało tę książkę na facebookowej grupie czytelniczej, że w końcu się skusiłam. Nie mogę żałować, dobra lektura, mocna, brutalna, mi również się podobało. Dobra rozrywka. No właśnie... rozrywka. Ostatnio mam co raz większy dylemat jak opisywać swoje zadowolenie z przeczytania książek, które nawiązują do faktycznych brutalnych morderstw, gdzie pomysły na uśmiercenie ofiary czerpie się od seryjnych zabójców. Dla przykładu, nie bardzo wiedziałam co myśleć po lekturze „Zimny chirurg” Maxa Czornyja. Powieść oparta na faktach, opisująca chore zachowania Kolanowskiego. Nie wiem, czy mam się zachwycić tą powieścią czy określić jako obrzydliwą. Nie wiem. Tu może nie miałam aż takich dużych wątpliwości co napisać i jak odebrać książkę, ale o swoich wątpliwościach względem literatury traktującej o autentycznych seryjnych mordercach jeszcze wspomnę w dalszej części wpisu. Skupmy się póki co na tej konkretnej pozycji.

O czym jest „Echo Man”? W całej Anglii dochodzi do szeregu bardzo brutalnych i pozornie niepowiązanych ze sobą morderstw. Śledczy prowadzący dochodzenie, odkrywają po jakimś czasie, że poszczególne z morderstw są kopią już kiedyś popełnionych zbrodni przez wielu seryjnych morderców np. Teda Bundiego czy Jeffreya Dahmera. Czy mamy zatem do czynienia z kimś kto bezwzględnie lubuje się w popełnianiu tych samych brutalnych przestępstw na wzór innych morderców? Wygląda na to, że tak, z tym że naszemu zwyrodnialcowi zwykłe kopiowanie już nie wystarcza...

Porywający i mroczny thriller, chociaż jak dla mnie prawie horror. Czytając czułam ciarki na całym ciele. Łapałam się na tym, że patrzę za siebie idąc nocą przez przedpokój do łóżka. Sprawdzałam kilkakrotnie czy na pewno zamknęłam drzwi. O wstawaniu w nocy do wc nie było mowy, no chyba, że zaświeciłam po drodze wszystkie światła. Jeżeli lubimy takie „efekty specjalne” w trakcie czytania książki, to polecam z czystym sercem, bo wrażenia niesamowite.

Niemniej jednak – czytając „Echo Mana” często miałam wrażenie, że fabuła podobna jest do „Kasztanowego Ludzika” (który jest jeszcze lepszy zdecydowanie, jego również polecam przeczytać). Nie będę zdradzać szczegółów, lecz prawdziwy miłośnik kryminałów, gdzieś w połowie książki zacznie przypuszczać już kto może być tytułowym mordercą kopistą. Tak poza tym, bez zarzutu. Autorka ma świetne pióro i biorąc pod uwagę, że „Echo Man” to jej debiut literacki, poradziła sobie całkiem nieźle. Książka mogłaby być ciut ciut lepiej dopieszczona, choć generalnie nie należy narzekać. Zastanawiam się tylko o czym napisze w kolejnych swoich powieściach, skoro już w debiucie zużyła chyba wszystkie możliwe pomysły na bestseller roku.

Jeszcze zanim sięgnęłam po "Echo Man'a", pamiętam, że zastanawiałam się czy grasuje w świecie jakiś szaleniec, który posunął by się do kopiowania i być może ulepszania zbrodni słynnych seryjnych morderców, a tu proszę, ktoś wpadł na pomysł napisania takiej książki.

A tylko jedna rzecz w sumie mnie trochę rozczarowała, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Mianowicie zakończenie - znowu porównanie do „Kasztanowego Ludzika”, tam zakończenie jest w zasadzie takie otwarte, że można przypuszczać, że to nie są ostatnie zbrodnie z ludzikami z kasztanów w tle... Natomiast tu, chyba wolałabym żeby zakończenie jednak nie było takie otwarte - miałam nadzieję, że gościu niespodziewanie padnie trupem na końcu. Niestety tak się nie stało... I to niepokoi, ale tak dziwnie, nie takiego zakończenia osobiście oczekiwałam. Zostawiło za sobą bardzo nieprzyjemne uczucie...

Chciałam w tym miejscu napisać jeszcze parę słów odnośnie literatury dokumentalnej czy sfabularyzowanej traktującej o najsłynniejszych seryjnych mordercach świata. Oglądałam ostatnio na platformie Netflix serial o Jeffreyu Dahmerze. Seryjnym mordercy z Milwaukee w USA, który zamordował 17 mężczyzn poprzez najczęściej uduszenie, po czym ćwiartował ich ciała, rozpuszczał w kwasie, gotował, zjadał itd. Był mordercą, kanibalem, nekrofilem. Po obejrzeniu tego serialu naszła mnie mianowicie taka konkluzja, że zbyt dużo uwagi poświęca się takim seryjnym mordercom. Pisze się o nich książki, przeprowadza wywiady, powstają komiksy, filmy, nawiązuje się o nich w tekstach piosenek. Po co? Czy nie powinno się ich wymazywać z kart historii - jak Egipcjanie chcieli wymazać imię faraona Ehnatona? Albo przynajmniej ich tak nie upowszechniać? Jaką mamy pewność, że faktycznie ktoś nie zacznie ich kopiować? Podobno nie ma normalnych ludzi, są tylko niezdiagnozowani. Wiem dlaczego tak się dzieje. Po prostu my, ludzie, lubimy rzeczy szokujące, jesteśmy tak zaprogramowani, to jest naturalny instynkt, że lubimy się bać, lubimy czuć dreszczyk emocji. A co może być bardziej emocjonujące aniżeli np. czytanie o morderstwach i wyobrażanie sobie ich zarazem. A wydawcy o tym bardzo dobrze wiedzą... Ktoś powie, że takie publikacje są też cenne przez wzgląd na badania behawioralne, psychologiczne takich osób. Rozłóżmy na czynniki pierwsze zachowanie zwyrodnialca, spróbujmy zrozumieć przyczynę jego postępowania, być może zapobiegniemy podobnemu na przyszłość. Ok, jestem w stanie to zrozumieć, to zapewne cenne informację, ale dla kogo? Dla ogółu? Dla ogółu, w którym zapewne jest paru równie chorych ludzi, którym być może tylko brakuje odwagi by spróbować podobnych zachowań. Hołduje się pamięć o przestępcy zamiast o jego ofiarach. W przypadku Dahmera, kamienica, w której popełnił większość zbrodni została zburzona, bo przyciągała ponoć „turystów” rządnych wrażeń. Apelowano, by w miejscu kamienicy stworzyć park z postumentem upamiętniającym ofiary Dahmera. Podobno do tej pory jest tam tylko pusty plac. Od 1991 roku do dziś... Czekam na książkę, która będzie opisywała zbrodnie, ale od strony ofiar. Ofiar, które nie będą bezosobowe, nie będą jedynie narzędziem do osiągnięcia celu jakim jest wydanie poczytnej książki. Gwarantuje, że taka książka mogłaby być równie a może i bardziej przerażająca, bo umiejętnie napisana, sprawiła by, że my jako czytelnicy, weszlibyśmy w skórę ofiar i potrafilibyśmy wyobrazić sobie, że nas samych to spotyka.


„Na zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque


Kiedy polecono mi tę książkę, po przeczytaniu jej krótkiego opisu, byłam bardzo entuzjastycznie nastawiona. Lubię literaturę wojenną, ale taką autentyczną, prawdziwą, brutalną wręcz w swej prawdziwości. Bez tego niewiarygodnego, wręcz niemożliwego „bohaterstwa” jaki często serwują nam amerykańskie filmy sensacyjne/wojenne. Niezniszczalni żołnierze, bez strachu, z niekończącym się magazynkiem. Dlatego jestem miłośniczka np. prozy Pana Williama Whartona, jego książki traktujące o wojnie właśnie takie są. Przejmujące i bardzo prawdziwe, pełne strachu i ziejące grozą. O książkach Remarque'a czytałam wiele pozytywnych opinii lecz jakoś do tej pory nie miałam bezpośredniego styku z twórczością tego Autora. W tym przypadku ten entuzjazm po przeczytaniu „Na zachodzie bez zmian” ze mną pozostał.

Książka wybitna, bardzo ważna światopoglądowo, otwierająca oczy, zmuszająca do zadawania pytań o jakikolwiek sens wybuchu którejkolwiek z wojen. Namacalnie czujemy grozę wojny, tak jakbyśmy sami byli świadkami tamtych wydarzeń.

Ostatnie miesiące I Wojny Światowej, główny bohater opowiada ze szczegółami jak wygląda walka na froncie, życie w okopach i na tyłach armii. Niesamowite i przerażające opisy wojennych bitew i śmierci. Mówi o swoich najbliższych kolegach, o powrocie do domu na krótką przepustkę, o propagandzie jaką stosowali wobec nich jeszcze w szkole – to było stracone pokolenie. Stracone pokolenie młodych ludzi, którzy mogliby być w życiu kimś... lub nikim, wszystko jedno, ale mogliby żyć po swojemu, założyć rodziny, przejąć interes ojca, uczyć się, wynaleźć coś, napisać bestseller... „Kim ty mógłbyś być gdyby nie wojna” - już kiedyś przeczytałam taką sentencję w innej książce.

„Na zachodzie bez zmian” jest napisana w taki prosty sposób, prawie jak pamiętnik, a kończy się tak nagle, tak niesprawiedliwie, jak każda wojna jest niesprawiedliwa. Zabiera życia, generuje wspomniane stracone pokolenia, marnotrawi potencjał ludzki do czynienia rzeczy wielkich i mniej wielkich, ale dobrych. Książka ma wydźwięk anarchistyczny, ale co mi się osobiście nasunęło po jej przeczytaniu, to że obowiązkowo powinien ją przeczytać każdy. Nie ważne czy jesteśmy miłośnikami literatury wojennej czy zdecydowanie nie. O tym jak ważna jest niech przemówi fakt, że jeszcze przed wybuchem IIWW, była palona przez nazistów na stosach, tylko dlatego, by prawda w niej zawarta nie dotarła do młodzieży, by ta młodzież dała sobą manipulować, żeby chcieli tej wojny. Do czasu wybuchu wojny w Ukrainie, uważałam, że ludzie już nie są tacy głupi by dać się wciągnąć w kolejną niszczącą wszystko wojnę przez widzi mi się jakiegoś nawiedzonego polityka. Uważałam, że ludzie na temat wojen, okrucieństwa i bezsensu tych wszystkich śmierci mają już tak dużą wiedzę, dostęp do informacji jest na tyle powszechny, że nie ma możliwości by zadziałała zwodnicza propaganda wmawiająca ludziom, że wzięcie udziału w potocznie nazwanej, specjalnej operacji wojskowej, to największy honor dla człowieka, to bohaterstwo i wielki wyczyn. Myślałam, że ludzie są bardziej do przodu, jak to się mówi. Myliłam się. Jesteśmy do przodu w przypadku określania pięćdziesiątej którejś płci, ale propaganda wojenna działa dalej w najlepsze.

Dzisiaj przeczytałam mądre zdanie: szkoły powinny uczyć JAK myśleć, a nie CO myśleć. Czyżby tego brakowało? Szkoła... A co z nami? Rodzicami? To przede wszystkim my, rodzice, powinniśmy naszym dzieciom podsuwać odpowiednią lekturę i prowokować do samodzielnego myślenia.

Mega ważna książka, trzeba przeczytać, po prostu trzeba.


"Zjazd Absolwentów" Guillaume Musso


To dopiero moja druga przeczytana książka tego Autora i muszę przyznać, że nawet mi się podobała. „Zjazd absolwentów” to interesujący thriller opowiadający o przykrych konsekwencjach młodzieńczej nieszczęśliwej miłości, pełnej niedopowiedzeń i ukrytych pragnień.

Opis ze strony lubimyczytac.pl: „Dziewczyna, która znika w nocy. Przyjaciele związani tragiczną tajemnicą. Powrót do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Riwiera Francuska – zima 1992 roku. W mroźną noc, gdy kampus liceum zostaje sparaliżowany przez burzę śnieżną, dziewiętnastoletnia Vinca Rockwell, jedna z najzdolniejszych uczennic w szkole, ucieka z nauczycielem filozofii, z którym ma potajemny romans. Dla nastoletniej dziewczyny miłość oznacza wszystko albo nic. Nikt już nigdy jej nie zobaczy. Riwiera Francuska – wiosna 2017 roku. Kiedyś nierozłączni Thomas i Maxime – najlepsi przyjaciele Vinki – nie kontaktowali się ze sobą od czasów szkolnych. Spotykają się dopiero na zjeździe absolwentów. Zaraz po nim jeden z budynków szkoły ma zostać wyburzony. Thomas i Maxime wiedzą, że są w nim ukryte zwłoki. I że wkrótce nic już nie stanie na przeszkodzie, by prawda wyszła na jaw.

Opisana historia ma pewne niedociągnięcia, nasuwa się wiele pytań, niemniej zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące. Ciekawa kompozycja powieści, bo praktycznie od początku wiemy kto zabił, jak zabił i dlaczego zabił. Co prawda stopniowo odkrywamy, że niektóre sprawy, z początku oczywiste, wcale takie oczywiste nie są. Niektórych rzeczy bardzo szybko sami się domyślamy, a zakończenie tylko potwierdza nasze domysły. Dałam tej książce 7 na 10 gwiazdek i myślę, że "Zjazd Absolwentów" zasługiwałby nawet na 8 gwiazdek gdyby parę, moim zdaniem, niedociągnięć. Policja podejmując śledztwo zaginięcia Vinki i Alexis nie sprawdza motywu ich ewentualnego zabójstwa z zastosowaniem technik kryminalistycznych. Przyjęli, że oboje uciekli i co i już. Akcja praktycznie całej powieści, a właściwie rozwiązanie "śledztwa" przez Thomasa (głównego bohatera) rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Tego samego dnia przyleciał ze Stanów, był rano na otwarciu Jubileuszu szkoły, w kawiarni, w bibliotece, pod szpitalem, u rodziców, u sławnego fotografa... Gdzie on jeszcze nie był i z kim w ten jeden dzień nie rozmawiał. Mało wiarygodne. No i wisienka na torcie... Na pierwszych stronach powieści mamy scenę gdzie strażniczka (wypicowana, w koronkowej sukience i na szpilkach, które ją lekko cisły - też szła na zjazd szkolny) idzie ścieżką wzdłuż wybrzeża na patrol bo jej szef kazał. Ok. Jestem kobietą i teraz chciałabym uświadomić pisarzom (nie pisarkom, bo one by tego błędu nie popełniły), że żadna odpicowana kobieta nie pójdzie na patrol ścieżką z przeszkodami bez wcześniejszej zmiany obuwia na co najmniej trampki. ;D pal licho sukienka o ile to nie jest balowa suknia do ziemi. Ale szpilki, do tego takie które cisną i to pożyczone? W teren? Absurd.

Reasumując, fajna książka, dobra rozrywka, pośmiać też się można, można przeczytać. Mocne 7/10

Czytelnicze zaległości :)

Ostatni wpis październik 2021r. Rok... Przez ten rok wiele się wydarzyło. W moim życiu nastąpiła jedna zmiana. Jedna, ale na tyle istotna, że wywróciła je do góry nogami. Mianowicie - zostałam mamą po raz drugi. :)

To nie tak, że przez ten rok nie przeczytałam żadnej książki, po prostu czasu na pisanie jakby mniej. Z tego też względu, ten wpis będzie wyjątkowy. Postaram się napisać kilka słów o każdej książce, którą przez ten rok przeczytałam.

W takich sytuacjach jak ta, zdaje sobie sprawę jaki sens i ile dla mnie osobiście wartości mają pisane recenzje książek. Dzięki temu utrwalam je w swojej pamięci. To takie proste. „Recenzje”, których dokonam teraz, do przeczytanych przez ostatni rok pozycji będą hmmm szczątkowe. Taka jest właśnie moja pamięć. Z tego właśnie śmieje się zawsze mój mąż. Pamięć złotej rybki, na 3 sekundy... Pamiętam, że książka była dobra i mogę ją polecić, ale nie zawsze mogę napisać coś o niej ze szczegółami, zwłaszcza jeśli mam opisywać coś co czytałam rok temu. Dlatego wybaczcie – choć może być śmiesznie. :D

Zaczynamy! :)

  1. „Trzynasta opowieść” Diane Setterfield, ocena 10/10 – ta książka bardzo mnie zaskoczyła. Pozytywnie. Powieść dość złożona, wątek dwóch sióstr bliźniaczek wręcz patologiczny, ale czytając ją nasuwa się parę refleksji. Książka jest bardzo wciągająca, warta przeczytania, nie tylko dla samej rozrywki. Myślę, że wkrótce do niej wrócę i przeczytam jeszcze raz, choćby po to żeby napisać porządną recenzję, bo taka się jej też należy.

  2. „Apteka pod złotym moździerzem. Dziedzictwo” Lucyna Olejniczak, ocena 5/10 – czekałam na tę książkę rok. Z nadzieją, że będzie swoją fabułą i stylem dorównywać pierwszej części prequela sagi „Kobieta z ulicy Grodzkiej”. Niestety, ta część to już było chyba dla mnie za dużo. Za dużo tego stylu w jakim pisze Pani Olejniczak, za dużo infantylnych opisów, rozciągania fabuły w nieskończoność, pisania o faktycznych osobach czy wydarzeniach w taki sposób, w jaki nieskromnie lokuje się produkty w „Klanie”. Ta część mnie zmęczyła. Chciałabym polecić tę książkę, niestety ratuje ją jedynie fakt, że jest drugą częścią prequela, więc jeśli ciekawi was w jaki sposób Franciszek Bernat (czarna postać sagi, przez którą każda kobieta w kolejnych pokoleniach Bernatów jest przeklęta) stanie się ostatecznym właścicielem apteki i jak historia zakończy się dla samej Magdy, to po prostu musicie zagryźć zęby i ją przeczytać.

  3. „Nić” Victoria Hislop, ocena 7/10 – bardzo przypadły mi do gustu książki Pani Hislop. Ma świetny styl, jej powieści są przepełnione emocjami, wręcz namacalnymi. Bardzo łatwo można „wejść” w bohatera, wczuć się w sytuację. Opisywane historie są tak prawdziwe, jak tylko mogą być. Ta konkretna powieść dzielnie dorównuje poprzednim, chociaż odczuwałam po jej przeczytaniu lekki niedosyt. Czegoś mi w niej zabrakło. „Nić” to powieść o łączącej pokolenia jednej rodziny nierozerwalnej nici. Mimo nieszczęść, zwad, wojen, pamięć o członkach rodziny pozostaje zawsze, nawet jeśli wyrządzili nam kiedyś krzywdę. Nić łączy przeszłość z teraźniejszością i rozwija się dalej na przyszłość. Wszyscy jesteśmy powiązani. Dobra książka, nie zmarnujecie przy niej swojego czasu.

  4. „Słowik” Kristin Hannah, ocena 8/10 - „Słowik” broni się sam. To moja pierwsza przeczytana książka tej Autorki, określana jako bezsprzeczny bestseller, hit. I rzeczywiście, książka jest niezmiernie ciekawa i wciągająca. Warta przeczytania powieść historyczna opisująca działania francuskiego podziemia w czasie II Wojny Światowej. Tytułowy „Słowik” to francuska członkini ruchu oporu, która m.in. przeprowadza przez Pireneje tylko sobie znanymi ścieżkami, alianckich spadochroniarzy, lotników i inn. Słowik to postać autentyczna. Oczywiście książka opowiada nie tylko o działalności ruchu oporu. Mamy w niej również opisaną bardzo złożoną i smutną zarazem, więź pomiędzy dwiema siostrami oraz ich ojcem. Książka jest bardzo przejmująca. Trzyma nieustannie w napięciu. Dobrze napisana, nie ubarwia, nie wypłaszcza tematu II Wojny Światowej i represji niemieckich na ludności francuskiej wyznania mojżeszowego. Naprawdę warto przeczytać. Ponad to, lektura zachęca by zaczerpnąć dodatkowych informacji o innych kobietach szpiegach i działaczkach ruchu oporu działających m.in. we Francji. A było ich wiele i były nawet Polki :) Polecam.

  5. „Chirurg” Tess Gerritsen, ocena 8/10 – niewiele pamiętam z tej książki, ale pamiętam jedno. Lektura była świetną rozrywką. Pamiętam, że to była jedną z nielicznych książek w tamtym czasie, którą przeczytałam z zapartym tchem naprawdę bardzo szybko (ta szybkość chyba spowodowała, że tak mało pamiętam z fabuły...). Trzymający w napięciu, wybitnie skonstruowany thriller, przerażający, zagadkowy. Cóż więcej napisać – musicie sami przeczytać – koniecznie!

  6. „Na zachodzie bez zmian” Erich Maria Remarque, ocena 10/10 – krótka recenzja w odrębnym wpisie.

  7. „Świętosława – Królowa Wikingów” Agata Stopa, ocena 8/10 – powieść historyczna, zgodnie z komentarzem Autorki, bardzo bliska prawdzie. Pani Agata, bardzo długo pracowała nad książką, dokonała dogłębnego researchu, korzystała z wielu źródeł, a efektem tego jest baaardzo gruba i bardzo szczegółowa, ale też bardzo ciekawa i wciągająca powieść o siostrze Bolesława Chrobrego, Świętosławie, która była żoną dwóch wikińskich królów i miała wpływ na ówczesną politykę krajów nordyckich. To sfabularyzowany prawdopodobny życiorys Świętosławy. Autorka opowiada nam jej historię od dzieciństwa aż po kres życia. Jawi nam się kobieta pewna siebie, odważna i mądra, ale też nie do końca szczęśliwa, zwłaszcza w swoich małżeństwach, nieszczęśliwie zakochana, wojująca o swoje dzieci nawet z mężami. Książka naprawdę ciekawa, warto przeczytać, choć trzeba się przygotować, że momentami będzie się ciągła.

  8. „Cymanowski chłód” Stefan Darda, Magdalena Witkiewicz, ocena 5/10 - „Cymanowski chłód” to kolejna część powieści z dreszczykiem po „Cymanowskim Młynie”. Pierwsza część była dobra, nie wybitna, ale dobra. Ta natomiast wyjątkowo przeciętna. Dalsze koleje losów właściciela Cymanowskiego Młyna, jego nawiedzonej żony oraz pozostałych bohaterów w tym upiora z bagien zostały przez Autorów napisane bez polotu, w jakiś dziwny, mało prawdopodobny sposób. To powieść, oczywiście, wytwór wyobraźni, ale żeby uwierzyć choć trochę w opisaną historię, nawet jeśli wiemy, że to fikcja, potrzeba czegoś więcej niż tylko suchego przelewania liter na papier. A tak odbieram tę książkę, jako ciąg słów, które popełniono tylko po to, żeby była druga część. Nie polecam.

  9. „Zimny chirurg” Max Czornyj, ocena 7/10 – trudna książka... Trudna przez tematykę jaka została podjęta przez Autora. „Zimny chirurg” to thriller o seryjnym mordercy nekrofilu Edmundzie Kolanowskim. Kolanowski to postać autentyczna. Zwyrodnialec, gwałciciel, nekrofil, morderca. To co robił, czytanie o tym, przyprawia o gęsią skórkę, jest po prostu przerażające. Wiele osób określa tę książkę jako obrzydliwą i trudną do przeczytania. Mnie osobiście ta książka ani nie brzydziła ani nawet zbytnio nie przerażała. Dla mnie najbardziej przerażające są konkluzje jakie nasuwają się po przeczytaniu tej książki, a o których w podsumowaniu pisze też sam Autor. Mianowicie chodzi o stwierdzenie, że w zasadzie nie znamy do końca nawet najbliższych nam osób. Fragmenty gdzie Kolanowski mówi: „być może to na ciebie dziś patrzyłem, być może minęłaś mnie dziś w autobusie” itp., uświadamiają czytelnikowi, że tak naprawdę nie wiemy kto nas codziennie mija na drodze, jakie myśli krążą w jego głowie, jakie ukryte chore pragnienia i czego możemy się spodziewać. I ta niepewność względem innych ludzi może zmienić się w naszą paranoję, a u niektórych z pewnością tak się objawia, iż zaczynają bać się otaczającego świata. Książka mocna, nie każdy da radę przeczytać.

  10. „Studentka” Tess Gerritsen, Gary Braver, ocena 7/10 – Ponownie Pani Tess Gerritsen mnie nie zawiodła. Bardzo przyjemnie czytało mi się tę pozycję, była ciekawa i wciągająca choć przyznaję, momentami przewidywalna. Niemniej, zakończenia nie przewidziałam, a przynajmniej nie od razu. Młoda studentka zostaje porzucona przez swojego chłopaka. Z premedytacją, w akcie zemsty na ex chłopaku, rozkochuje w sobie swojego nauczyciela akademickiego. Gdy jej związek z nauczycielem nabiera rozpędu i zaczyna być niebezpieczny dla jego kariery zawodowej oraz małżeństwa, dziewczyna zostaje odnaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Kto zabił i jaki naprawdę miał motyw? Podobała mi się charakterystyka głównej bohaterki, pokazanie jej autodestrukcyjnego zachowania. Myślę, że nikt raczej nie powinien czuć rozczarowania po lekturze „Studentki”. Moje osobiste przemyślenia co do głównego wątku książki są jedynie takie, że Autorka wskazuje w wielu miejscach, że zbyt często mężczyźni są postrzegani w świecie jako bohaterowie, podczas gdy ich sukces budowany jest na tragedii kobiet, co nie jest do końca prawdą, a co widać w samej tej książce. Nie chcę być adwokatem facetów, zwłaszcza tych z pokroju brzydko mówiąc dupków, ale w tym przypadku... Co dało Taryn uwiedzenie Jacka? Co przez to osiągnęła względem Liama? Względem siebie? Nie uzyskała żadnych korzyści swojego postępowania. Młoda, ładna, „inteligentna”... Swoista autodestrukcja na własne życzenie. Postąpiła jak Medea, tylko cóż jej dała ta zemsta, którą wykonała właściwie na sobie i obcej osobie? Zemsta, która nie dotknęła w najmniejszym stopniu tego, który ją porzucił. A Jack naiwniak dał się tak łatwo podejść... Fajna książka, można długo o niej dyskutować.

  11. „Topieliska” Ewa Przydryga, ocena 6/10 – w tej książce nic nie jest takie jak się wydaje. Thriller o młodej kobiecie, której mąż zostaje zamordowany, a mały synek porwany. Kobieta samodzielnie podejmuje działania by odnaleźć ukochane dziecko i jak po nitce do kłębka, wiedziona wskazówkami ze swoich snów, dociera do ostatecznej prawdy. Dziwna książka. Pomysł nawet niezły, myślę, że film z tego mógłby być ciekawy, ale sama książka jest słaba. Czytacie na własną odpowiedzialność.

  12. „Zjazd absolwentów” Guillaume Musso, ocena 7/10 – opinia w odrębnym wpisie.

  13. „Echo Man” Sam Holland, ocena 8/10 – opinia w odrębnym wpisie.

Dla kilku książek, jak zauważyliście, krótkie recenzje znajdują się w odrębnych wpisach. Są to pozycje, które albo czytałam stosunkowo niedawno albo wywarły na mnie takie wrażenie, że utkwiły w mojej pamięci na bardzo długo, więc mogę na ich temat napisać trochę więcej niż tylko czy mi się podobało czy nie.

Mam nadzieję, że zachęciłam was do przeczytania którejkolwiek z powyższych książek.

Do szybkiego! :)