Nie było...
„Miłość w czasach zarazy” to opowieść o miłości... w czasach zarazy... gdzie tej zarazy w książce tak naprawdę zbyt wiele nie ma... A tak na poważnie, to powieść o różnych etapach tej samej miłości dwojga kochających się ludzi – pięknej Ferminy, córki bogatego przedsiębiorcy i Florentina, syna z nieprawego łoża pozornie ubogiej krawcowej. Pan Marquez w pięknych słowach, w rozległych zdaniach, wielokrotnie złożonych i poruszających wielu wątków jednocześnie, opisuje pierwsze spotkanie Ferminy i Florentina. Ich potajemną wymianę listów miłosnych, ostateczne odrzucenie Florentina przez ukochaną, jego rozpacz i „próby” poradzenia sobie z uczuciem złamanego serca oraz ich ponowne spotkanie po wielu, wielu latach w momencie śmierci męża Ferminy, którego to poślubiła z rozsądku i wyrachowania, moim zdaniem.
To miała być zachwycająca i ujmująca powieść o bezgranicznej miłości aż do grobowej deski... i jest, ale mnie ona zupełnie nie zachwyciła.
Zacznę od kilku słów wyjaśnienia, dla tych, którzy zastanawiają się jak to mogła być miłość w czasach zarazy, a zarazy jak na lekarstwo. Rzeczywiście tytuł książki mógłby wskazywać, że będą się tu odgrywać wielkie tragedie ludzkie związane właśnie epidemią, co dla miłośników książek, których akcja toczy się w jakimś dramatycznym czasie, ostatecznie jest bardzo mylące i mogą poczuć się zawiedzeni. Niemniej jednak, musimy wziąć pod uwagę, że zamysłem Autora było tu skupienie się przede wszystkim na aspekcie miłosnym, uczuciowym głównych bohaterów, a wspomniana zaraza miała nam w głównej mierze wskazać czas w jakim dzieje się akcja. Ponadto, gdyby nie zaraza, w tym przypadku cholery, Fermina być może nie poznała by dr Urbino, którego następnie poślubiła.
Czytając tę książkę odniosłam wrażenie, że Autor miast przyświecać miłości, raczej ją ośmieszył. Historia tych dwojga, mimo iż prawdopodobna, była po prostu naiwna i głupia, a stała się taka dokładnie od momentu, w którym Florentino przeżył swój pierwszy raz... Do tego momentu, wszystko było w książce ok, ale potem czytana powieść stała się dla mnie niedorzeczna, a bohaterowie irytujący.
Męczyłam się niesamowicie przy czytaniu tej książki. Nie potrafiłam do niej zasiąść i skupić się przy jej czytaniu. W końcu straciłam dla niej tyle czasu, że gdy po ciężkich bojach dotarłam gdzieś do 2/3 powieści, po prostu stwierdziłam, że dalej nie mogę. Jest o wiele więcej innych, bardziej wartościowych i przede wszystkim ciekawszych książek. W związku z czym, włączyłam sobie film o tym samym tytule i obejrzałam zakończenie... dobrze, że nie straciłam na nią więcej czasu.
Czy to jest książka wybitna, jak to określają ją znawcy literatury wyższej... być może. Doceniam Autora, naprawdę, gdyż żeby, w moim mniemaniu, tak pisać o miłości wczasach zarazy to trzeba mieć duży talent... Paradoksalnie uważam, że Pan Marquez wcale „nie położył” tej książki. Ona jest na swój sposób wybitna, tylko nie każdemu ta „wybitność” po prostu będzie odpowiadać. Osobiście książkę zrozumiałam, wyłapałam przekaz, ale więcej do niej nie wrócę.
Czytacie na własna odpowiedzialność. A lepiej obejrzyjcie po prostu film. Jest wiernie odwzorowany, to w zupełności wystarczy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz