wtorek, 29 grudnia 2020

"Powrót" Victoria Hislop


Jak zacząć... jak zacząć pisać o czymś co wywarło we mnie tyle emocji, iż nie mam pojęcia jak je wyrazić słowami by każdy mógł mnie zrozumieć... Tyle emocji. I to absolutnie pozytywnych. 

A może na tym zakończyć? Właściwie ten akapit już brzmi jak zachęta do przeczytania tej książki.

Nie. Muszę coś więcej napisać. Muszę koniecznie opowiedzieć Wam o czym jest „Powrót”. Opowiedzieć o emocjach...


Książka nie jest specjalnie skomplikowana, a opowiadana historia jest nawet prosta. Ot, młoda kobieta imieniem Sonia wyrusza wraz ze swoją przyjaciółką do Hiszpanii, konkretnie do Grenady, gdzie mają zamiar uczyć się tańca w szkole salsy. Traf chciał, że Sonia podczas krótkiego i samotnego zwiedzania miasta, zawędrowała do starej restauracji, którą prowadzi miły, wiekowy już pan. Ściany restauracji przyozdobiono plakatami zapraszającymi na korridę z wizerunkiem przystojnego matadora oraz zdjęciami pięknej tancerki flamenco. Sonia chłonie obrazy zauroczona... Niestety czas szybko mija i obie kobiety muszą wracać do domu, do Anglii, gdzie na Sonię czeka jej lekko podstarzały, zgryźliwy i nie aprobujący jej zamiłowania do tańca, mąż. Ucieczką od przykrej rzeczywistości są dla Sonii już tylko co tygodniowe lekcje tańca i wizyty u starego ojca. I właśnie podczas jednej z wizyt, gdy ojciec pokazuje Sonii stare rodzinne zdjęcia, na których widnieje jej matka w czasach młodości, nasza bohaterka doznaje olśnienia. Gdzieś już widziała tę twarz...

I dalej musicie sobie sami doczytać. Nie mogę nic więcej napisać, bo zepsuję Wam lekturę.


Historia, którą poznacie w dalszej części książki ma miejsce głównie w czasie trwania wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936-1939. Okrutnej wojny, wyniszczającej całe rodziny, a której przyczyną jak zwykle jest polityka. I bieda, która, co należy zauważyć, jest głównym czynnikiem inicjującym większość konfliktów wewnątrz kraju. Uwielbiam takie książki bo można się z nich naprawdę wiele nauczyć. One zmuszają nas do poszukiwania dodatkowych informacji i weryfikowania tego co się czyta ze stanem faktycznym. Nie chcę podejmować się genezy wojny domowej w Hiszpanii, bo sami Hiszpanie mają ze swoją historią problem i moim zdaniem w dalszym ciągu są wewnętrznie bardzo podzieleni. Aczkolwiek gdyby spłaszczyć temat i spróbować o nim opowiedzieć w najprostszy możliwy do zrozumienia sposób, trzeba zacząć od roku 1931, w którym to abdykuje król Albert VII i dochodzi do obalenia monarchii. 

W wyborach do głosu dochodzą socjaliści, lewicowcy, komuniści, anarchiści - generalnie zwolennicy republiki. Po drugiej stronie barykady, w mniejszości póki co, mamy konserwatystów, monarchistów, faszystów i nazistów. Ci pierwsi, dochodząc do władzy, zaczynają oczywiście reformować kraj, dają więcej swobód obywatelom, prawa wyborcze dla kobiet, kobiety mogą studiować, mają większe prawa, łącznie z tym, że mogą same również wnieść pozew o rozwód, czego wcześniej nie mogły zrobić. Odebrano również wpływy Kościołowi, tak by uniemożliwić wtrącanie się Kościoła do polityki kraju. Wielu ludzi przyznało się tym samym do ateizmu. Niby fajnie. Niestety działania rządu nie spotykały się z aprobatą drugiej strony, a biorąc pod uwagę problemy gospodarcze Hiszpanii w tamtym czasie, był to tylko dodatkowy pretekst do tego by spróbować objąć władzę w kraju przez konserwatystów. Gdyby to tak przenieść na nasze domowe podwórko, to tak jakby u władzy była PO i ta cała reszta, a PiS usiłował w formie puczu odebrać władze PO i przy okazji pozbyć się groźnego elementu społeczeństwa. Niestety brak chęci wśród ugrupowań politycznych do wypracowania kompromisu i dążenia do uzyskania równowagi poglądowych pomiędzy jednym skrajnym ruchem a drugim (można powiedzieć, że i jedna i druga strona w trakcie wojny zachowywała się fanatycznie i ekstremistycznie), doprowadziła do narodzenia się faszyzmu, stąd też często słyszy się pojęcie „faszystowska Hiszpania”. I tak, w lipcu 1936 roku, pod wodzą Generała Franco, rozpoczyna się naprawdę krwawa i okrutna wojna domowa, która doprowadzi do śmierci 500.000 osób a drugie tyle zmuszone będzie do opuszczenia swojego kraju już na zawsze. To wszystko w dużym skrócie i bardzo dużym uproszczeniu, dlatego zachęcam do zasięgnięcia po informację do innych źródeł, naukowych rzecz jasna i do poczytania na ten temat.

Poza interesującym tłem historycznym jest jeszcze flamenco. Takie prawdziwe, wypływające z głębi człowieka, z duszy. Komuś może przeszkadzać w książę, że tego flamenco jest stanowczo za dużo. Myślę inaczej. Z książkami jest jak z wycieczkami czy to po kraju ojczystym czy zagranicznymi. Możemy albo wyjechać gdzieś, żeby zaliczać atrakcje i później się nimi chwalić, albo możemy chłonąć sobą dane miejsce, nawet jeśli jesteśmy gdzieś tylko 1 dzień. Z czytaniem jest tak samo. Możemy albo „przeczytać” książkę, na zasadzie zaliczenia kolejnej, albo... albo czytamy, żyjemy postacią, próbujemy zrozumieć, angażujemy się w tym czytaniu. Rzecz jasna wiele też zależy od samej książki, aczkolwiek w przypadku „Powrotu” jest tak, że ona nas łapie w swoje sidła i nie wypuszcza do samego końca. Łapie w wir namiętności i uczuć tak bardzo, że osobiście sama miałam ochotę zatańczyć. Zgasić światło w pokoju, przymknąć oczy i nawet bez muzyki dać upust uczuciom zalegającym, jak leniwa kotka, gdzieś w moim wnętrzu...


Bardzo bardzo bardzo polecam „Powrót”.


P.S.: Wspomnienia tej wojny i czasu panowania Generała Franco w Hiszpanii są w dalszym ciągu bardzo żywe i od jakiegoś czasu zaczyna przywracać się pamięć o poległych ze strony republikanów, a nawet deprymuje znaczenie Generała. Uważam to za słuszne działania i rozumiem również dlaczego podejmowane są one z dużą dozą ostrożności, nie można bowiem pozwolić, aby wraz z upamiętnianiem strony republikańskiej, doszły do głosu skrajnie lewicowe ugrupowania. Państwo idealne to takie, które szanuje zdanie tak jednej jak i drugiej strony. Nie można społeczeństwu danego Państwa, które nie jest wszakże jednorodne w swych przekonaniach, narzucać z góry jednej jedynej mądrości. Należy zawsze wypracowywać kompromisy, szanować się wzajemnie. W chwili obecnej na naszym domowym podwórku mamy właśnie taką niezdrową sytuację. Jedna skrajność narzuca zdanie, a druga skrajność neguje wszystko jak leci i też próbuje narzucić swoje zdanie. Brak jakiejkolwiek chęci do rozmowy, do kompromisu... A my? zwyczajni obywatele, będący ze swoimi poglądami pośrodku? Boimy się. Nie chcemy ani lewicy, ani prawicy, chcemy by było normalnie, oraz by słowo tolerancja nie było zawłaszczane jak komu wygodnie, raz z jednej strony raz z drugiej. By słowem naczelnym była empatia i etyka, bo tolerować można wszystko, ale tylko do czasu, gdy nikomu nie dzieje się z tego tytułu krzywda. Koniec.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz