Nie jest łatwo napisać
recenzję do książki, co do której ma się mieszane uczucia. I tak
niestety jest w tym przypadku. Książka jest... dobra, poprawna,
ciekawa, wciągająca, szybko się ją czyta. A mimo to wzbraniam się
przed daniem jej wysokiej oceny. Dlaczego?
„Oko Kaina” to
thriller. Zgrabnie napisana historyjka jak to wielka producentka
programów rozrywkowych wpada na kolejny genialny pomysł nowego
reality show, w którym z założenia mieli wziąć udział ludzie
skrywający jakieś tajemnice na temat swojego życia. Tajemnice,
które dzięki temu programowi miały wyjść na światło dzienne.
Niestety, już na wstępie, produkcja wymyka się spod kontroli.
Uczestnicy programu zostają porwani, wywiezieni do opuszczonego
górniczego miasteczka gdzieś na pustyni i tam po kolei likwidowani.
Główny bohater wydaje się być osobą najbardziej ze wszystkich
rozważną, desperacko próbuje znaleźć wyjście z zaistniałej
sytuacji. Nagłe zwroty akcji, tajemnice, które mimo iż nie na żywo
na wizji (pozornie), wychodzą powoli na jaw, wzajemne oskarżenia,
opis brutalnych morderstw, ciekawe dialogi, ciekawi bohaterzy, to
wszystko sprawia, że książka nas skutecznie wciąga. Zakończenie
zaskakujące. Autor miał dobry pomysł i uważam, że nawet nieźle
go zrealizował. Nie można mu odmówić talentu pisarskiego oraz
wyobraźni. Ale...
I co ja mam napisać, po
prostu mi się ta książka z jakiegoś powodu nie podobała.
Historia nie jest naciągana, wszystko ma swoje uzasadnienie, a mimo
to i tak jest mało wiarygodna. Charakterystyka bohaterów taka
cholernie typowa, taka iście amerykańska. Główny bohater
alkoholik, ale ciągle logicznie myślący, wkurzony na cały świat,
bo kiedyś w pewnym momencie swojego życia dał ciała i do tej
pory się z tego nie pozbierał. Poza nim, w programie bierze udział
cały przekrój amerykańskiego społeczeństwa: nieprzyzwoicie
bogaty elegancki starszy pan (biały oczywiście), gruba czarna
hazardzistka, latynoska cycata lesbijka, choleryczny serfer
półgłówek, azjatycka piękność, która puszcza się z każdym i
wszędzie, zahukana i poniewierana przez męża acz wyjątkowo
inteligentna pani domu, zblazowany informatyk, któremu właśnie
udało dorobić się czegoś na swoim własnym biznesie no i jeszcze
autystyczny chłopiec, chyba 10-letni. Nie dało się już wymyślić
bardziej stereotypowych uczestników. A ten chłopczyk w tym
wszystkim mi już najmniej pasował. Ale ok, biorąc pod uwagę
zakończenie, to tak miało być. Właśnie miało wyjść
stereotypowo, żeby od razu nie połapać się o chodzi w tym całym
galimatiasie. Nawiązując do zakończenia, napisałam wyżej, że
jest zaskakujące. Tak, jest, chociaż jak dla mnie, od początku
książki przeczuwałam jak to się wszystko skończy. Instynkt...
Czy to właśnie przez instynkt czy może coś innego, według mnie
książka jest bardzo przewidywalna, tzn. od początku domyślałam
się kto zginie, a kto przeżyje. Nie było, jak dla mnie jakiś
zaskakujących zwrotów w akcji, przerażających opisów po których
nie mogłabym zasnąć. Czytając „Oko Kaina” miałam wrażenie
że oglądam jeden z tych typowych filmów grozy kina klasy B.
Żenada, choć wciąga i nawet ciekawi Cię jaki będzie finał.
Właśnie to czuje po przeczytaniu tej książki. Może być, choć
pokroić bym się za nią nie dała.
Ktoś powie, że tym co
właśnie napisałam sama sobie przeczę. Najpierw piszę o o
zwrotach w akcji, następnie, że ich nie ma, piszę, że książka
jest zaskakująca, a potem, że przewidywalna, bohaterzy ciekawi, a w
następnej kolejności, że stereotypowi. Już wyjaśniam – te
osoby, które książkę przeczytały, z którymi na jej temat
rozmawiałam uważają właśnie, że jest wciągająca, posiada
ciekawe zwroty w akcji i jest zaskakująca. Postanowiłam ująć w
recenzji również ich zdanie. Mój osobisty odbiór książki nie
jest zupełnie odwrotny, choć w znaczących kwestiach różni się
od opinii innych czytelników.
I tu pokuszę się o małą
dygresję odnośnie polecania innym książek. Po „Oko Kaina”
sięgnęłam właśnie z polecenia (za co dziękuję ;)). Zgodnie z
opisem polecającego, książka miała mnie powalić. Jazda bez
trzymanki, po której ciężko zasnąć. No cóż, z powyższego
opisu, wiecie już, że niczego takiego nie odczułam. Do czego
zmierzam, wielokrotnie pisałam już, że odbiór czytanej książki
jest absolutnie subiektywny, uzależniony m.in. od naszych
preferencji czytelniczych, ale myślę też od znajomości gatunku.
To co dla jednych jest książką wybitną, dla innych może być
tylko przeciętnym czytadłem. Polecanie innym książek jest zawsze
ryzykowne, zwłaszcza tych Autorów, których szczególnie sobie
upodobaliśmy. Wynika to chyba ze strachu przed odrzuceniem.
Odrzuceniem nie nas samych, ale tego naszego pupila. Skąd wiem? Z
własnej autopsji. Chciałabym, żeby przeczytane przeze mnie
książki, które bardzo mi się spodobały, spodobały się też
innym. Jednocześnie wiem, że niemożliwym jest by wszystkim
podobało się to samo, dlatego staram się ostrożnie polecać innym
ciekawe według mnie pozycje. W praktyce słabo mi to wychodzi więc
ostatecznie i tak prawie każda książka, która przypadła mi do
gustu jest przeze mnie wychwalana pod niebiosa. No cóż. Po prostu
czytajmy, próbujmy nowości, jak nowych smaków lodów, może akurat
okaże się, że coś niespodziewanie przypadnie nam do gustu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz