poniedziałek, 2 września 2019

"Dzieci rewolucji przemysłowej" Katarzyna Nowak


Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tej książce, przemknęły mi przez myśl wspomnienia ze szkoły podstawowej, kiedy to, bodajże, na lekcjach historii uczyliśmy się o rewolucji przemysłowej w Europie na przestrzeni XVIII, XIX a i XX wieku. Oczami wyobraźni widziałam wtedy ciężko pracujące w kopalni dzieci. Nie docierało to do mnie do końca. Trudno było mi zrozumieć, jak można małe, chude, słabe dzieci wysyłać do ciężkich prac w fabrykach, kopalniach czy jako małych kominiarzy. Myślałam: ok, pomaganie w domu, w polu, przy rodzeństwie, pomaganie dostosowane do wieku małoletniego, ale w kopalni? Tym bardziej, że mam ojca górnika, który niejednokrotnie opowiadał mi o pracy na grubie, a to jakie w dzisiejszych czasach panują warunki na dole to i tak nic w porównaniu do warunków w kopalni np. w XIX w.

W każdym razie, wiedziałam, że muszę przeczytać „Dzieci rewolucji przemysłowej”. Chciałam poznać los tych dzieci, chciałam zrozumieć ich rodziców, ich sytuację życiową. I wiecie do czego doszłam? Do tego, że ta pozycja powinna być zalecana do przeczytania w szkole średniej. Może nie jako lektura obowiązkowa, ponieważ jak coś jest obowiązkowe to tym bardziej młodzież tego nie przeczyta. No chyba, że się ich zmusi, ale to i tak wolą sięgnąć po rozprawki na temat jakiejś lektury (wiem co piszę, u mnie to się nie tyczyło akurat książek i lektur, ale w wieku nastoletnim, jak mi coś ktoś kazał zrobić to mnie brała furia; z własnej nieprzymuszonej woli chętniej coś robiłam – no cóż, taki wiek). Dlaczego młodzież powinna to przeczytać, o tym później, teraz poświęcę chwilkę, żeby przybliżyć wam o czym jest ta właśnie wybitna, moim zdaniem, książka.

Autorka w zdawało by się prosty sposób przyjmujący formę reportażu historycznego, sfabularyzowanego, przedstawia nam prawdziwe historie sześciorga dzieci, które w różnym czasie, na przełomie XVIII i XIX wieku, zostały, niejednokrotnie siłą, zmuszone do ciężkiej pracy fizycznej. Z jednej strony zostały zmuszone, a z drugiej miały pełną świadomość, że w biedzie w której żyły, każdy musi zapracować na swoją kromkę chleba. Chcesz żyć – musisz pracować. Poznajemy losy dzieci pracujących w fabrykach bawełny, porcelany, małych żebraków, kominiarczyków, górników i służących. Każde z tych dzieci pochodziło albo z rodziny żyjącej w skrajnym ubóstwie, gdzie rodziło się dziecko za dzieckiem, a rodzice ze swych marnych pensji nie potrafili związać końca z końcem lub były to sieroty, dzieci z przytułku, którym wydawało się, że złapały Pana Boga za nogi, gdy dostały swoją pierwszą pracę w wieku 7 lat albo i wcześniej i w końcu mogły wyrwać się z bidula.

Żaden umysł nie pozostanie niewzruszony przy czytaniu kolejnych kart tej książki. Myślę, że niejednemu z nas przemknie przez głowę myśl: Boże jak ja Ci dziękuję, że urodziłem/łam się w Europie w XX/XXI wieku, jak dobrze teraz mamy. Pracujemy najczęściej po 8 godzin, nasze dzieci już nie muszą pracować by przeżyć (przynajmniej nie na naszej długości i szerokości geograficznej), wszystko mamy, dodatki, socjale, jesteśmy wolni, mamy w co się ubrać, jeździmy na zagraniczne wakacje. Wiadomo, są ludzie żyjący w skrajnym ubóstwie, nie każdego stać czasem nawet i na jedzenie. Te wszystkie fundacje, orkiestry, szlachetne paczki, one nie powstały z naszego widzimisię, tylko dlatego, że była taka potrzeba, że są ludzie potrzebujący naszej pomocy. Nie zmienia to jednak faktu, że w dzisiejszych czasach żyje nam się o niebo lepiej niż np. robotnikowi i jego dzieciom w XIX-wiecznej Anglii. Tego nawet nie ma co porównywać.
I tu wrócę do pomysłu, by wpisać „Dzieci rewolucji przemysłowej” jako pozycję zalecaną do przeczytania w szkołach średnich. Po co? Aby uzmysłowić mega dobitnie tym młodym ludziom jakie szczęście mają. Nie twierdzę, że po jej przeczytaniu nagle ci bardziej roszczeniowi się zmienią i zaczną się wzajemnie szanować itd. itp. Nie, ale wiem na pewno, że ta książka zostanie w ich umysłach. I nawet jeśli nie od razu, to przyjdzie czas, kiedy sobie o niej przypomną i docenią to co mają. Efekt podobny do „Medalionów” Nałkowskiej. Piszę jak stara/młoda? Ja też się buntowałam, jeszcze pamiętam jak to jest być nastolatką, jak ważniejszy dla mnie był wygląd i koleżanki (koledzy też), kto by się tam przejmował takimi banałami jak obowiązki, praca, przyszłość – jakoś to będzie. To wszystko przychodzi z czasem, do jednych szybciej do innych później. Jednakże lektura „Dzieci...” być może szybciej tych młodych ludzi uwrażliwi na innych, na świat.

A wracając do książki, opatrzona jest wieloma zdjęciami i rycinami, więc dzięki temu jeszcze dobitniej jawi nam się obraz pracujących ponad swoje siły dzieci. Dzieci, które często zostawały kalekami, które nie dożywały wieku dorosłego, a jeśli dożywały to miały bardzo ograniczone lub czasem absolutnie niemożliwe warunki do tego by wyrwać się z tego piekła do lepszego życia. Brak dostępu do nauki, zabawy, odpoczynku, jedzenia, miłości. Szkolone do bezgranicznego i bezmyślnego posłuszeństwa. Terroryzowane. Z głodowymi pensjami, mogły pracować całe rodziny a i tak ledwo starczało by przeżyć. To właśnie na nich, na tych dzieciach, wyrósł świat, który znamy. A kolejne dekady naszego wieku rozwijają się dalej i dalej w dokładnie ten sam sposób, dzięki pracy małych rąk. W Afryce, Azji, Ameryce Południowej. No ale przecież nie w Europie, tu już takie rzeczy się nie dzieją, to nie u nas, możemy to olać...

Chciałam jeszcze napisać o fragmencie książki, który mną bardzo poruszył, tak bardzo, że aż rzuciłam zaklęciem (podobno matki nie przeklinają, tylko właśnie rzucają zaklęcia, wtajemniczeni wiedzą o co chodzi...).
W rozdziale o Charliem Garncarzu, znajduje się opis (uwaga spojler), jak to cała jego rodzina wysłana zostaje do Bastylii, to znaczy do przytułku. Przytułki takie zostały w ówczesnym czasie (połowa XIX w.) w Anglii stworzone po to by, uwaga, radzić sobie z problemem biedoty w brytyjskim społeczeństwie(sic, tylko ciekawe, kto przyczynił się do jej pogłębienia).
„W zamian za jedzenie i ubranie pensjonariusze, w tym dzieci, musieli podporządkować się twardym regułom tej niemal totalitarnej instytucji, której podstawową zasadą było kontrolować i karać. Trafiające w te mury zdesperowane rodziny były rozdzielane, bo podział na mężczyzn, kobiety i dzieci miał pomóc w procesie resocjalizacji.”
RESOCJALIZACJI...
Świetny sposób na resocjalizację. Rodzisz się w ubogiej rodzinie, w której każdy jej członek pracuje w ciężkich warunkach u bogatych Panów nawet po 16 godzin!, dzieci 12 godzin. Dostajesz za prace grosze, dosłownie. Na wyrwanie się z biedy praktycznie nie masz szans, nie pobierasz edukacji, a jeśli już to śladową, byle umieć się ewentualnie podpisać. Cieszysz się z dni, w których nie dostałeś rzemieniem po plecach, albo generalnie nie urwało ci ręki przy pracy, bo jeszcze pewnie potrącili by ci to z pensji. A oni mówią o resocjalizacji? Poprzez oddzielenie matek od 1,5 rocznych dzieci? Gdzie są bite, szczute, śpią w chłodzie i nie widzą rodziców tygodniami? I to jest ta postępowa Anglia, ogólnie zachód? Swoją drogą, w naszym kraju pewnie było podobnie, może nie na taką skale, bo gdzie nam tam do uprzemysłowionej Anglii, ale jednak.

Nawet teraz jak o tym piszę to mam ciśnienie 200/100. To były bardzo ciemne czasy. Jedno udręczenie powoli się kończyło, bo w końcu ktoś zaczął walczyć o prawa pracowników i prawa dzieci to zaraz potem wybuchła I Wojna Światowa. Chwila przerwy i znów II Wojna Światowa. Naprawdę cieszmy się, że żyjemy w takich czasach a nie innych, szanujmy się nawzajem i to co mamy. Dbajmy o to by przyszłe pokolenia nie miały o czym pisać tak dramatycznych książek o udręczeniu drugiego człowieka, o bezmyślnym niszczeniu WSZYSTKIEGO dla pieniędzy.

To jest bardzo ważna książka, polecam.
A teraz idę zaparzyć se ziółek na nerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz