Mam dylemat. I nie wiem jak to ująć...
„Krucyfiks” to thriller. Opowieść
jak to detektyw Robert Hunter jest na tropie seryjnego mordercy.
W dużym skrócie: jakiś psychopata
zabija w wyjątkowo okrutny sposób przypadkowe, nie powiązane ze
sobą osoby. Znakiem rozpoznawczym zabójcy jest pozostawiany na
ciele ofiar znak podwójnego krzyża. Detektyw Hunter wraz z
partnerem Garcią łapią się wszelkich sposobów i każdej
najmniejszej wskazówki by dojść do sprawcy – co im się
ostatecznie „przypadkiem” udaje.
Thriller trzyma w napięciu od
pierwszych stron, autor nie przynudza, szybko przechodzi z akcji do
akcji, całość jest spójna, wartka, ciekawa, bohaterowie dobrze
zarysowani, końcówka logiczna, nie pozostawia niedomówień itd. No
powieść idealna można by rzec... Ale coś mi tu nie pasuje do
końca. Coś jest nie tak, jak powinno... Moje serce nie bije
szybciej gdy myślę o tej książce. To jest takie dziwne uczucie,
kiedy wiecie, że coś jest nie tak, ale nie potraficie jednym słowem
określić co dokładnie...
To może zacznę po kolei wymieniać
zarzuty.
Główny bohater Robert Hunter –
ideał nad ideały, bez skazy, piękny, zadbany. Nawet po utracie
pierwszego partnera, Autor nie pisze zbytnio o tym, że ciężko mógł
to przechodzić, że siadła mu po tym wydarzeniu psychika. Robert
niby o tym mówi, ale mało przekonująco. To trochę tak jakbym
słuchała opowiadań osoby szczupłej całe życie, jak to po
świętach przytyła 5 kg i jak trudno jej to było zrzucić, ale w
sumie to jej to nie przeszkadza... Harry Hole (Jo Nesbo np.
„Wybawiciel”), jest dla mnie bardziej ludzki. Facet z wadami, a
mimo to dobry detektyw.
Dialogi – rozmowy między partnerami,
te luźniejsze, gdy nie omawiają sprawy, są takie kulturalne,
ckliwe... płakać się chce. Wszystko w świecie Huntera po prostu
jest idealne. Nawet jego kobieta... Oczywiście do czasu... Panowie
obracają się w śledztwie w takim półświatku, że ta książka
byłaby bardziej realna, gdyby użyto w niej realniejszego języka.
Napiszę to w końcu – za mało przekleństw! Nawet wtedy gdy
Hunter komuś grozi, to jest to po prostu śmieszne, a nie groźne. W
dodatku z tą jego wypielęgnowaną aparycją. No nie wiem, może w
LA tak jest. Każdy z dobrych bohaterów książki jest po prostu
idealny, zwłaszcza z wyglądu, a każda szumowina jest brzydką
szują.
Morderca – w sumie to mnie akurat
zaskoczyło. Natomiast nie chciało mi się za bardzo wierzyć, że
akurat ten ktoś mógłby być zdolny do tak długiego planowania i
skrupulatnego mordowania takiej zgrai ludzi.
I jeszcze jedna rzeczy mi nie pasowała
gdy czytałam „Krucyfiks” - ta książka to pierwszy tom serii, a
to znaczy, że teoretycznie niczego przed nią nie było. Natomiast w
treści, jest tyle nawiązań do dwóch poprzednich śledztw Huntera,
o których czytelnik tak naprawdę nic nie wie, że trudno nam jest
nadążyć za tokiem myślenia detektywa. Jest on w tym na wiele
kroków przed nami. Gdybyśmy chociaż rozwiązywali zagadkę razem z
nim, to może lepiej byśmy się z tym czuli, a tak on już coś wie,
my jeszcze nie. Analizujemy sprawę, kombinujemy, w którym momencie
śledztwa, mógł domyślić się tego a tego, wertujemy książkę
do tyłu, bo też chcemy wiedzieć to co on wie, a tu kolokwialnie
mówiąc du*a blada. Wole książki w których Autor pisze, o tym co
detektyw widzi, znajduje, na co zwrócił uwagę, co myśli w nocy
przed snem... Nie musi się na ten temat rozpisywać, wystarczy jedno
słowo, a spostrzegawcza osoba to zauważy i nie będzie błądzić,
tak jak w tym przypadku.
Moja rada, książkę trzeba po prostu
przeczytać. Nie myślcie za dużo przy jej lekturze. Chłońcie ją
ot tak, bezmyślnie, nie zastanawiajcie się nad jakimkolwiek sensem
czegokolwiek, po prostu dobrnijcie do końca i sami oceńcie. Jak
zaczniecie się zastanawiać i drążyć temat to wam to nic nie da,
a tylko będziecie mieć wątpliwości, jak ja. „Krucyfiksowi”
najprościej mówiąc brakuje prequel'a.
A! i jeszcze jedno. Ta książka nie
jest straszna. Jest brutalna, ale to wszystko. Brakuje opisów
tworzących grozę. Autor zbyt dużo czasu poświęcił
charakteryzacji bohaterów, a nie skupił się w ogóle by stworzyć
atmosferę grozy, poczucia strachu, lęku przed spojrzeniem w bok,
zamknięciem oczu wieczorem. Tego nie ma. Koniec. Paradoksalnie,
ciekawszym wątkiem w książce, aniżeli seria morderstw, są filmy
snuff...
Wiecie co w tym wszystkim jest
najśmieszniejsze? To, że mimo tego zamieszania w głowie jakie mam
po przeczytaniu „Krucyfiksu”, mam ochotę na więcej. I jak tylko
będę mieć okazję, to sięgnę po pozostałe książki Pana
Cartera. Dziwne, co nie?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz