niedziela, 4 sierpnia 2019

"Krucyfiks" Chris Carter

Mam dylemat. I nie wiem jak to ująć...

„Krucyfiks” to thriller. Opowieść jak to detektyw Robert Hunter jest na tropie seryjnego mordercy.
W dużym skrócie: jakiś psychopata zabija w wyjątkowo okrutny sposób przypadkowe, nie powiązane ze sobą osoby. Znakiem rozpoznawczym zabójcy jest pozostawiany na ciele ofiar znak podwójnego krzyża. Detektyw Hunter wraz z partnerem Garcią łapią się wszelkich sposobów i każdej najmniejszej wskazówki by dojść do sprawcy – co im się ostatecznie „przypadkiem” udaje.

Thriller trzyma w napięciu od pierwszych stron, autor nie przynudza, szybko przechodzi z akcji do akcji, całość jest spójna, wartka, ciekawa, bohaterowie dobrze zarysowani, końcówka logiczna, nie pozostawia niedomówień itd. No powieść idealna można by rzec... Ale coś mi tu nie pasuje do końca. Coś jest nie tak, jak powinno... Moje serce nie bije szybciej gdy myślę o tej książce. To jest takie dziwne uczucie, kiedy wiecie, że coś jest nie tak, ale nie potraficie jednym słowem określić co dokładnie...

To może zacznę po kolei wymieniać zarzuty.

Główny bohater Robert Hunter – ideał nad ideały, bez skazy, piękny, zadbany. Nawet po utracie pierwszego partnera, Autor nie pisze zbytnio o tym, że ciężko mógł to przechodzić, że siadła mu po tym wydarzeniu psychika. Robert niby o tym mówi, ale mało przekonująco. To trochę tak jakbym słuchała opowiadań osoby szczupłej całe życie, jak to po świętach przytyła 5 kg i jak trudno jej to było zrzucić, ale w sumie to jej to nie przeszkadza... Harry Hole (Jo Nesbo np. „Wybawiciel”), jest dla mnie bardziej ludzki. Facet z wadami, a mimo to dobry detektyw.

Dialogi – rozmowy między partnerami, te luźniejsze, gdy nie omawiają sprawy, są takie kulturalne, ckliwe... płakać się chce. Wszystko w świecie Huntera po prostu jest idealne. Nawet jego kobieta... Oczywiście do czasu... Panowie obracają się w śledztwie w takim półświatku, że ta książka byłaby bardziej realna, gdyby użyto w niej realniejszego języka. Napiszę to w końcu – za mało przekleństw! Nawet wtedy gdy Hunter komuś grozi, to jest to po prostu śmieszne, a nie groźne. W dodatku z tą jego wypielęgnowaną aparycją. No nie wiem, może w LA tak jest. Każdy z dobrych bohaterów książki jest po prostu idealny, zwłaszcza z wyglądu, a każda szumowina jest brzydką szują.

Morderca – w sumie to mnie akurat zaskoczyło. Natomiast nie chciało mi się za bardzo wierzyć, że akurat ten ktoś mógłby być zdolny do tak długiego planowania i skrupulatnego mordowania takiej zgrai ludzi.

I jeszcze jedna rzeczy mi nie pasowała gdy czytałam „Krucyfiks” - ta książka to pierwszy tom serii, a to znaczy, że teoretycznie niczego przed nią nie było. Natomiast w treści, jest tyle nawiązań do dwóch poprzednich śledztw Huntera, o których czytelnik tak naprawdę nic nie wie, że trudno nam jest nadążyć za tokiem myślenia detektywa. Jest on w tym na wiele kroków przed nami. Gdybyśmy chociaż rozwiązywali zagadkę razem z nim, to może lepiej byśmy się z tym czuli, a tak on już coś wie, my jeszcze nie. Analizujemy sprawę, kombinujemy, w którym momencie śledztwa, mógł domyślić się tego a tego, wertujemy książkę do tyłu, bo też chcemy wiedzieć to co on wie, a tu kolokwialnie mówiąc du*a blada. Wole książki w których Autor pisze, o tym co detektyw widzi, znajduje, na co zwrócił uwagę, co myśli w nocy przed snem... Nie musi się na ten temat rozpisywać, wystarczy jedno słowo, a spostrzegawcza osoba to zauważy i nie będzie błądzić, tak jak w tym przypadku.

Moja rada, książkę trzeba po prostu przeczytać. Nie myślcie za dużo przy jej lekturze. Chłońcie ją ot tak, bezmyślnie, nie zastanawiajcie się nad jakimkolwiek sensem czegokolwiek, po prostu dobrnijcie do końca i sami oceńcie. Jak zaczniecie się zastanawiać i drążyć temat to wam to nic nie da, a tylko będziecie mieć wątpliwości, jak ja. „Krucyfiksowi” najprościej mówiąc brakuje prequel'a.

A! i jeszcze jedno. Ta książka nie jest straszna. Jest brutalna, ale to wszystko. Brakuje opisów tworzących grozę. Autor zbyt dużo czasu poświęcił charakteryzacji bohaterów, a nie skupił się w ogóle by stworzyć atmosferę grozy, poczucia strachu, lęku przed spojrzeniem w bok, zamknięciem oczu wieczorem. Tego nie ma. Koniec. Paradoksalnie, ciekawszym wątkiem w książce, aniżeli seria morderstw, są filmy snuff...

Wiecie co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? To, że mimo tego zamieszania w głowie jakie mam po przeczytaniu „Krucyfiksu”, mam ochotę na więcej. I jak tylko będę mieć okazję, to sięgnę po pozostałe książki Pana Cartera. Dziwne, co nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz