piątek, 23 sierpnia 2019

"Drach" Szczepan Twardoch


Cholera, Panie Twardoch. Cholera...

Ta książka jest ach... mega! Jak ogromny trzeba mieć talent, żeby tak pisać!
Czacha dymi – jak ja mam napisać choćby mierną recenzję do TEGO?
Ja wiem, że tak się nie robi, wiem, ale zaryzykuję: wpisuję Pana Twardocha do listy moich ulubionych pisarzy, a „Drach” zajmie na mojej półce honorowe miejsce.

Dla tych co jeszcze nie czytali, gwoli krótkiego wprowadzenia do recenzji, najprościej rzecz ujmując: „Drach” to opowieść o dziejach rodziny. Wielopokoleniowej rodziny, utrzymującej poprawne stosunki, zachowującej pewne standardy, tradycje. 
To opowieść o ludzkiej mentalności, naturze, o naszym bycie, o sensie życia, o tym, że wszystko jest, a nic nie jest, ale to w zasadzie nie ma znaczenia.

Jest dużo historii Śląska, jest przekrój społeczeństwa, jest przekrój Ślązaków.
Fabuła jest dość skomplikowana, więc ciężko dokładnie opowiedzieć o czym jest „Drach”, to po prostu trzeba przeczytać. W sensie dosłownym, drach to smok, latawiec, a my, jak cząsteczki tego smoka, też nim jesteśmy, w nim jesteśmy, w nim umieramy i w nim pozostajemy. Ziemia, kamień, sarna, człowiek, to jest wszystko to samo. Nic wam to nie mówi, wiem. Musicie po prostu przeczytać tę książkę, to wtedy wszystko stanie się dla was jasne.

Gdy czytałam „Dracha”, miałam wrażenie jakbym słuchała opowiadań mojej babci o dziejach rodziny na przestrzeni ostatnich 100 lat. I to w stylu charakterystycznym do starszych osób: w tym samym czasie tylko wcześniej, to był tyn Gerhat, wiysz, tyn łod tyj istnyj spod lasu, co łod nij chopa wziyni do niymiyckiego wojska, ale łon uciyk ino go potym ruskie chycili i zawarli w lagrze. To tyn Gerhat potym mioł baba, Cela, a łona zaś była z doma łod tego Alojza co go bez wojna wziyni do Auschwitz i tam borok zemrzył. To tyn Gerhat beztóż, że umioł tyż po niymiecku godać, to poszoł robić do Głównego Urzyndu Górniczego w Katowicach. A łod łunego dyrektor to był czysty Polok, dobry człowiek, niy komunista. I roz tyn dyrektor psziszoł ku niymu i mu pado, że na zebraniu źle o partii pedzioł i już dostoł list z wyzwaniym do Moskwy. A potym się okozało, że go za to co pedzioł na zebraniu, zaszczelili pod Gliwicami a niy do żodnyj Moskwy. Itd., itp.

Ta książka jest głęboka w swej treści. Oprócz tej oczywistej historii jaką Autor nam podaje, nawiązując do prawdziwych wydarzeń historycznych, poprzez zastosowanie wszechwiedzącego narratora, którym uczynił Ziemię, porusza wiele kwestii metafizycznych. Dodatkowo świetnie obrazuje, a w zasadzie wyjaśnia czytelnikowi co to znaczy być Ślązakiem, kto to jest Ślązak, i że na Śląsku nic nie jest takie oczywiste jak nam się wydaje.

Ale czy to ma wszystko w ogóle jakieś znaczenie? Czy z perspektywy wieków, natury, procesów zachodzących na ziemi, naszych rodzin – czy to ma znaczenie? Z naszego punktu widzenia, wszystko ma znaczenie i jest istotne. Akcja - reakcja. Natomiast biorąc pod uwagę, że prochem jesteś i w proch się obrócisz, dla kosmosu nic nie znaczysz.

Super to było, „Drach” na długo we mnie zostanie. Wkrótce przeczytam jeszcze raz, odkryję nowe rzeczy, przypomnę sobie skąd pochodzę. Chociaż... czy to ma jakieś znaczenie? Chce powiedzieć, żeby nikt się tym nie zrażał, że Autor opisuje akurat dzieje Śląskich rodzin, to naprawdę nie ma żadnego znaczenia, bo ważniejsza dla czytelnika powinna być ta głębia, to coś co posiada ta książka. „Drach” mnie zainspirował do odszukania starych rodzinnych zdjęć, chcę dowiedzieć się czegoś więcej o dawnych dziejach własnej rodziny. Wiem, że były momentami burzliwe, ale też i romantyczne, dramatyczne i takie spokojne, zwyczajne. Myślę, że źle gdy starsze osoby w naszych rodzinach zamykają się przed swoją przeszłością, nie mówiąc młodemu pokoleniu co przeszły, jakie miały życie, co widziały. A to jest takie ważne, to esencja rodziny, powinna być przekazywana kolejnym pokoleniom właśnie po to by mogły zrozumieć siebie, odnaleźć się, z czymś się utożsamić, by wzmocnić więzy rodzinne. A tak, o tym wszystkim wie tylko Drach.

Polecam „Dracha”, naprawdę warto przeczytać i trochę się utrudzić. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w jednym momencie akcja dzieje się na wielu płaszczyznach czasowych, że Autor wtrąca dialogi w gwarze śląskiej i w języku niemieckim i to bez przypisów, więc jeśli ktoś nie rozumie niemieckiego to musi użyć translatora. Mimo to, warto.
Ale to nic, to nie ma znaczenia.
Sami przeczytajcie.

„Ernst wie, że nic nie ma znaczenia i że wszystko jest ważne. Ernst wie, że życie jest, a potem go nie ma. Ernst wie, że w życiu nie trzeba być szczęśliwym ani nie trzeba cierpieć, jedyne co trzeba, to żyć to życie, nic więcej nie trzeba. Ernst czeka na śmierć z nadzieją i ochotą, bez rozpaczy, bez smutku za tym, co utracone, bo Ernst wie, że nigdy nic nie macie, więc niczego nie możecie utracić, ale to nie ma znaczenia.”

Aha! I jeszcze jedno. Książka zaczyna się od szczegółowego świniobicia, więc jeśli ktoś jest weganinem, albo ma delikatniejszą naturę, to pomińcie kilka pierwszych stron. Ogólnie można powiedzieć, że książka charakteryzuje się fotograficznym opisem rzeczywistości, jest po prostu naturalistyczna, jak np. „Germinal” Emila Zoli. Osobiście lubię takie książki, ale ostrzegam tych wrażliwszych.

niedziela, 4 sierpnia 2019

"Krucyfiks" Chris Carter

Mam dylemat. I nie wiem jak to ująć...

„Krucyfiks” to thriller. Opowieść jak to detektyw Robert Hunter jest na tropie seryjnego mordercy.
W dużym skrócie: jakiś psychopata zabija w wyjątkowo okrutny sposób przypadkowe, nie powiązane ze sobą osoby. Znakiem rozpoznawczym zabójcy jest pozostawiany na ciele ofiar znak podwójnego krzyża. Detektyw Hunter wraz z partnerem Garcią łapią się wszelkich sposobów i każdej najmniejszej wskazówki by dojść do sprawcy – co im się ostatecznie „przypadkiem” udaje.

Thriller trzyma w napięciu od pierwszych stron, autor nie przynudza, szybko przechodzi z akcji do akcji, całość jest spójna, wartka, ciekawa, bohaterowie dobrze zarysowani, końcówka logiczna, nie pozostawia niedomówień itd. No powieść idealna można by rzec... Ale coś mi tu nie pasuje do końca. Coś jest nie tak, jak powinno... Moje serce nie bije szybciej gdy myślę o tej książce. To jest takie dziwne uczucie, kiedy wiecie, że coś jest nie tak, ale nie potraficie jednym słowem określić co dokładnie...

To może zacznę po kolei wymieniać zarzuty.

Główny bohater Robert Hunter – ideał nad ideały, bez skazy, piękny, zadbany. Nawet po utracie pierwszego partnera, Autor nie pisze zbytnio o tym, że ciężko mógł to przechodzić, że siadła mu po tym wydarzeniu psychika. Robert niby o tym mówi, ale mało przekonująco. To trochę tak jakbym słuchała opowiadań osoby szczupłej całe życie, jak to po świętach przytyła 5 kg i jak trudno jej to było zrzucić, ale w sumie to jej to nie przeszkadza... Harry Hole (Jo Nesbo np. „Wybawiciel”), jest dla mnie bardziej ludzki. Facet z wadami, a mimo to dobry detektyw.

Dialogi – rozmowy między partnerami, te luźniejsze, gdy nie omawiają sprawy, są takie kulturalne, ckliwe... płakać się chce. Wszystko w świecie Huntera po prostu jest idealne. Nawet jego kobieta... Oczywiście do czasu... Panowie obracają się w śledztwie w takim półświatku, że ta książka byłaby bardziej realna, gdyby użyto w niej realniejszego języka. Napiszę to w końcu – za mało przekleństw! Nawet wtedy gdy Hunter komuś grozi, to jest to po prostu śmieszne, a nie groźne. W dodatku z tą jego wypielęgnowaną aparycją. No nie wiem, może w LA tak jest. Każdy z dobrych bohaterów książki jest po prostu idealny, zwłaszcza z wyglądu, a każda szumowina jest brzydką szują.

Morderca – w sumie to mnie akurat zaskoczyło. Natomiast nie chciało mi się za bardzo wierzyć, że akurat ten ktoś mógłby być zdolny do tak długiego planowania i skrupulatnego mordowania takiej zgrai ludzi.

I jeszcze jedna rzeczy mi nie pasowała gdy czytałam „Krucyfiks” - ta książka to pierwszy tom serii, a to znaczy, że teoretycznie niczego przed nią nie było. Natomiast w treści, jest tyle nawiązań do dwóch poprzednich śledztw Huntera, o których czytelnik tak naprawdę nic nie wie, że trudno nam jest nadążyć za tokiem myślenia detektywa. Jest on w tym na wiele kroków przed nami. Gdybyśmy chociaż rozwiązywali zagadkę razem z nim, to może lepiej byśmy się z tym czuli, a tak on już coś wie, my jeszcze nie. Analizujemy sprawę, kombinujemy, w którym momencie śledztwa, mógł domyślić się tego a tego, wertujemy książkę do tyłu, bo też chcemy wiedzieć to co on wie, a tu kolokwialnie mówiąc du*a blada. Wole książki w których Autor pisze, o tym co detektyw widzi, znajduje, na co zwrócił uwagę, co myśli w nocy przed snem... Nie musi się na ten temat rozpisywać, wystarczy jedno słowo, a spostrzegawcza osoba to zauważy i nie będzie błądzić, tak jak w tym przypadku.

Moja rada, książkę trzeba po prostu przeczytać. Nie myślcie za dużo przy jej lekturze. Chłońcie ją ot tak, bezmyślnie, nie zastanawiajcie się nad jakimkolwiek sensem czegokolwiek, po prostu dobrnijcie do końca i sami oceńcie. Jak zaczniecie się zastanawiać i drążyć temat to wam to nic nie da, a tylko będziecie mieć wątpliwości, jak ja. „Krucyfiksowi” najprościej mówiąc brakuje prequel'a.

A! i jeszcze jedno. Ta książka nie jest straszna. Jest brutalna, ale to wszystko. Brakuje opisów tworzących grozę. Autor zbyt dużo czasu poświęcił charakteryzacji bohaterów, a nie skupił się w ogóle by stworzyć atmosferę grozy, poczucia strachu, lęku przed spojrzeniem w bok, zamknięciem oczu wieczorem. Tego nie ma. Koniec. Paradoksalnie, ciekawszym wątkiem w książce, aniżeli seria morderstw, są filmy snuff...

Wiecie co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? To, że mimo tego zamieszania w głowie jakie mam po przeczytaniu „Krucyfiksu”, mam ochotę na więcej. I jak tylko będę mieć okazję, to sięgnę po pozostałe książki Pana Cartera. Dziwne, co nie?