wtorek, 21 listopada 2023

Sekretny dom" Sabina Waszut


Chyba wielu z was słyszało już co nieco o programie Lebensborn, wdrożonym przez nazistowskie Niemcy w 1936 roku, a polegającym na zapewnieniu szczególnej opieki niemieckim kobietom w ciąży i ich dzieciom w celu zadbania o czystość rasy. Kobiety zachęcano w pierwszej kolejności do zachodzenia w ciążę, nieważne czy były pannami, często nastolatkami, czy były już zamężne. Głównym celem kobiet miało być utrzymanie ciagłości narodu, zapewnienie kolejnych pokoleń żołnierzy do walki o nowe ziemie dla Rzeszy. A jednak do programu Lebensborn nie kwalifikowano wszystkich bez wyjątku. Kobiety musiały przejść szczegółowe badania, prowadzono wobec nich szeroko zakrojoną inwigilację życia prywatnego, by mieć pewność, że dana kobieta jest w stu procentach czysta rasowo. Dopiero wtedy takowa ciężarna zapraszana była do jednego z domów Lebensborn, gdzie zapewniano jej dogodne warunki, bogate wyżywienie, opiekę lekarską, położniczą i neonatologiczną. Urodzone dziecko matka mogła powierzyć opiece domu do drugiego roku życia, a jeśliby do tego czasu dziecko nie zostało przez matkę odebrane, przekazywano je do adopcji. Program Lebensborn był ściśle powiązany też z programem T4, czyli najprościej mówiąc, pozbywaniem się osób niepełnosprawnych jako uciążliwego i nieużytecznego obywatela, na którego utrzymanie państwo niemieckie musiało łożyć ogromne kwoty. Wiemy również, choć starano się zniszczyć wszystkie możliwe dowody, że domy Lebensborn były też zaangażowane w proceder porywania i przymusowego, często brutalnego zniemczania, a następnie przekazywania do adopcji dzieci o aryjskich cechach wyglądu pochodzenia m.in. polskiego. Wiele polskich dzieci w czasie tej wojny zostało uprowadzonych. Większość z nich do śmierci nie będzie wiedzieć, że ma polskie korzenie, że prawdziwi rodzice zostali w Polsce.

I właśnie o tym pisze w swojej książce Pani Sabina Waszut. Pisze powieść, w której szczegóły programu Lebensborn przedstawione nam są nie od strony oczywistych ofiar programu, a od strony niemieckiego społeczeństwa. Główna bohaterka, Ruth, trafia do jednego z domów jako panna w ciąży. Ruth jest przykładną Niemką, posłuszną wszelkim wytycznym, rozumie że każda decyzja Wodza i jego świty podyktowana jest dobrem narodu niemieckiego. Jednak w trakcie pobytu w domu, mimo nachalnej propagandy, Ruth dostrzega, że coś jest nie tak, że wyjaśnienia siostry przełożonej są mętne i niepełne. Wie, że aby dowiedzieć się prawdy o tym co naprawdę dzieje się w domu, musi zachować pozory bezgranicznego posłuszeństwa. Wydarzenia których jest świadkiem sieją ziarno zwątpienia w jej głowie i sercu, sprawiając, że Ruth, właśnie w idealnym przecież środowisku, zaczyna powątpiewać w słuszność stosowanych przez rząd praktyk. Wątpi w słuszność wojny. To pierwsze zwątpienie przerodzi się później w walkę o dobro dzieci przebywających w domu, ale jak to się wszystko potoczy, musicie koniecznie doczytać sami. „Sekretny dom” jest początkiem serii pod nazwą Matki Rzeszy, więc historia będzie, całkiem niedługo, miała swoją dalszą część. Czekam z wypiekami na twarzy!

Myślałam, że już żadne uczucia targające mną, jako czytelnikiem,  nie są mi obce. Czytając "Sekretny dom" byłam poirytowana tym, że tak dobrze mi się ją czyta. Skoro dobrze się czyta, to czyta się szybko, a jak czyta się szybko, to szybko się kończy. I to jest właśnie jedyny minus tej książki – to, że za szybko się kończy...

Pani Sabina skonstruowała powieść bardzo sprawnie, stworzyła ciekawych bohaterów z charakterem, i mimo iż to zmanipulowani Niemcy, to chce powiedzieć Pani Sabino, że da się ich polubić. Słyszymy, co prawda, gdzieś z tyłu głowy głosik wołający „ale jak polubić, przecież to agresorzy”. Tak, bohaterowie należący do narodu agresorów, ale w trakcie wojny przechodzą wewnętrzną przemianę i z agresorów stają się tymi, którzy uznają swoje winy i próbują je naprawić. Naprawiają je nie ze względu na strach przez „wyzwolicielami”, ale dlatego, że tak trzeba, bo czują wstyd, bo wiedzą już ile okropności wyrządzili innym, bo dali się omamić, ich umysł był zatruty. Czują też, że cała nienawiść jaka teraz na nich spływa, zło które im się dzieje, jest bezpośrednim wynikiem ich okrutnych i obrzydliwych działań względem innych narodów.

Miałam osobiście okazję poznać Panią Sabinę Waszut na jednym ze spotkań autorskich i nie wiem czy to dobre określenie, ale zauroczyła mnie Autorka swoją osobą. Niesamowicie pozytywna, uśmiechnięta, bardzo ciekawie opowiada o kulisach powstawania swoich książek, potrafi zaciekawić czytelnika i mimowolnie zachęcić do zapoznania się z jej prozą. Kiedyś już czytałam „Ogrody na popiołach” Pani Waszut, nawet recenzowałam Wam tę książkę jakiś czas temu i też bardzo mi się podobała. Książki Pani Waszut są idealnym połączeniem powieści z historią. Czyta się je z zaciekawieniem i ogromną przyjemnością, mimo że często dotykają trudnych tematów.

Wszystkim polecam i czekam na kolejne tomy!


czwartek, 16 listopada 2023

"Lot nad kukułczym gniazdem" Ken Kesey

 

Wiedzieliście, że kukułki nie budują gniazd? W sumie logiczne, skoro same nie wychowują swojego potomstwa, a podrzucają jaja do gniazd innych gatunkowo ptaków, to po co im własne gniazda. Jak zatem rozumieć tytuł „Lot nad kukułczym gniazdem”? Skoro nie da się przelecieć nad czymś czego nie ma, można to zinterpretować jako coś niemożliwego do zrobienia. Zanim przejdę do recenzji, warto wspomnieć, że Autor był aktywnym nonkonformistą, co bardzo wyraźnie widać w tej książce, zwłaszcza w zachowaniu głównego bohatera. Do rzeczy zatem.

„Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya jest tak wyśmienitym debiutem literackim, że w samych Stanach Zjednoczonych książka rozeszła się nakładzie ok. 10 mln egzemplarzy. Zaczynając ją czytać zastanawiałam się w czym rzecz, ale im głębiej wsiąkałam w powieść tym dobitniej uświadamiałam sobie, że mam w rękach ponadpokoleniowe dzieło literatury współczesnej.

Główny bohater, Randle McMurphy, zawadiaka, hazardzista, dziwkarz, a nawet gwałciciel (do czego się nie przyznaje), aby uniknąć zasądzonej odsiadki zgadza się na pobyt w zakładzie psychiatrycznym. W jego mniemaniu pobyt w zakładzie to jak sanatorium: cały dzień na luzie, można grać w karty i skubać naiwniaków, pyszne jedzenie, nawet sok pomarańczowy do śniadania... Żyć, nie umierać. Nie przewidział jednak, że oddziałem na jaki trafił, a właściwie nie tyle oddziałem co w zasadzie większością zakładu, rządzi kobieta o stalowym spojrzeniu i sercu z lodu, przebiegła jak lis Wielka Oddziałowa Ratched. McMurphy świadomie wprowadza na oddział chaos, próbuje destabilizować pracę personelu, podważa wprowadzony przez oddziałową regulamin, aż do momentu, gdy dociera do niego, że to od siostry Rathed zależy czy w ogóle kiedykolwiek wyjdzie z zakładu.

Jeżeli „Lot nad kukułczym gniazdem” jest wam zupełnie obcy i nie widzieliście nawet filmu, tak jak ja, to zakończenie tej powieści wbije was w fotel. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Musicie to koniecznie przeczytać. Albo zobaczyć, bo sama, skuszona książką, zaraz kolejnego dnia po jej ukończeniu włączyłam film i mimo flegmatycznego początku, bardzo mi się podobał. Jest stosunkowo wiernie odwzorowany, i mimo że przecież dzień wcześniej czytałam książkę, końcówka była trzymająca w napięciu i wstrząsająca.

Kiedy przeczyta się biografię Autora łatwo w tej książce można dostrzec jego samego. Walka z systemem, wielkim kombinatem, walka Randleya z żelaznym regulaminem i bezduszną oddziałową. Podkreślmy to słowo bezduszną. Z premedytacją i umyślnie znęcającą się nad pacjentami. To siostra Ratched była prawdziwą psychopatką nadającą się do leczenia. Gdzieś przeczytałam, że zakład psychiatryczny opisany w książce odzwierciedla sytuację krajów o ustroju totalitarnym. Jest to ciekawe spostrzeżenie i bardzo trafne, acz nie sądzę, by to był główny zamysł Keseya przy pisaniu „Lotu...”. Wydaje się, że Autor chciał po prostu zamanifestować ogólny sprzeciw wobec panujących zasad, obostrzeń ustanawianych „dla naszego dobra”, a które często z naszym dobrem nie mają nic wspólnego i są tylko pretekstem do ubezwłasnowolnienia jednostki, pełnienia nad nią kontroli. Kontroli, którą zdaje się, „Wielcy” tego Świata bardzo chcą roztaczać nad swoimi „poddanymi” od zarania dziejów. Kontroli, która daje im iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i panowania nad sytuacją. W dzisiejszych czasach dobitnie mieliśmy tego przykład podczas pandemii. Takim iluzorycznym poczuciem bezpieczeństwa można zachwiać, jak to udowodnił Autor w przedmiotowej książce. Niemniej jeśli chwiejący będzie chwiać bezmyślnie, zachwiany odzyska równowagę, a zemsta jego może być tragiczna w skutkach. Ups... chyba zaspojlerowałam lekko...

Nad tą książką można się rozwodzić baaaaardzo długo, analizować itd., ale ja sobie tę analizę zostawię w głowie. Kiedy czytałam „Lot...” nie zastanawiałam się nad drugim dnem tej powieści, za to bardzo przejęłam się jej treścią wprost. McMurphy zdobył moje serce, mimo jego wyrafinowania i przecież zbójnickiego trybu życia, bardzo go polubiłam i było mi go szkoda. Książka napisana jest w sposób wyśmienity, to uczta dla czytelnika. Przy jej czytaniu możemy i ziewnąć czasem i uronić łzę i bardzo się oburzyć, ale i gromko zaśmiać. Paradoksalnie tych śmiesznych fragmentów powieść ma dość sporo. Patrzę na tę książkę, leży obok mnie i chciałabym ją już znów przeczytać. Chciałabym ich wszystkich uratować, chciałabym utrzeć nosa oddziałowej, chciałabym, żeby ludzie w końcu zaczęli traktować się po ludzku, żeby przyświecały im w tym dobre intencje, żeby nikt nie czerpał przyjemności z udowadniania innym swojej wyższości. Chciałabym, żeby ludzie byli bezinteresowni jak McMurphy (chociaż on sam sobie to dość późno uzmysłowił).

Rewelacyjna książka – polecam!

niedziela, 5 listopada 2023

"Szklany ogród" Tatiana Tibuleac


Czekałam na tę powieść. Autorka wysoko postawiła sobie poprzeczkę „Latem, gdy mama miała zielone oczy”. Szczerze mówiąc trochę obawiałam się jej nowej powieści, bo wiecie jak to jest, ile razy to już było, że debiut dowolnego pisarza był rewelacyjny, ale już kolejna powieść nie potrafiła dorównać pierwszej? Jak zatem na tle „Lata...” wypada „Szklany ogród”? Wg mnie, tą książką Autorka udowodniła, że spod jej pióra potrafią wyjść dwie zupełnie różne, bardzo dobre powieści, gdzie w każdej można wyczuć specyficzny, unikatowy styl pisarki i każda posiada tę głębię, której zawsze szukam w czytanych książkach.

Mołdawia, dawny blok ZSRR. Czytając „Szklany ogród” mamy przed oczami dorosłą kobietę, opowiadającą nam historię swojego dotychczasowego życia od momentu, gdy jak to sama określiła, urodziła się po raz drugi. Jej nowe życie rozpoczyna się na początku lat osiemdziesiątych od nowego imienia – Jaskółka i z nową „mamą” - Tamarą Pawłowną, która wykupiwszy ją z sierocińca, zabiera do swojego mieszkania i przyucza, a w zasadzie zmusza, do pomocy w zbieraniu i sprzedawaniu butelek. Tamara Pawłowna jest na tyle obrotna i sprytna, że z pozornie mało-dochodowego interesu robi naprawdę intratne zajęcie. Tamara i Jaskółka nie biedują, ale też nie wydają zaoszczędzonych pieniędzy na zbędne, wg Tamary, sprzęty, np. sanki dla Jaskółki. I tak mija dzieciństwo i nastoletnie lata dziewczynki. Na zbieraniu i myciu butelek, na nauce języka rosyjskiego i mołdawskiego, a później rumuńskiego, na obserwacji otaczającego ją świata i pragnieniu by zacząć żyć inaczej. A to wszystko na przestrzeni wszystkich zmian polityczno-gospodarczych jakie zachodzą w całym Związku Radzieckim.

„Szklany ogród” to powieść wielowymiarowa i czytając ją nie da się jej odczytywać wyłącznie w sensie dosłownym. Nawet imię głównej bohaterki jest bardzo wymowne. Jaskółka to ptak zwiastujący wiosnę, a więc symbolizujący nastanie nowego. Jaskółka to nowa Mołdawia, wstająca z kolan po ciężkiej niedoli. Mam wrażenie, że Autorka w zakamuflowany sposób chciała pokazać czytelnikowi, że mimo iż Mołdawia nie jest już w szponach ZSRR, to nie może tak łatwo odciąć się od komunistycznych wpływów, że muszą minąć całe pokolenia, by mogła minąć też trauma, by zmienić myślenie. Ta książka pokazała jaka Mołdawia jest w środku – wielokulturowa, wielonarodowościowa, wielojęzykowa. Życie Jaskółki z Tamarą Pawłowną, to jak Mołdawia pod skrzydłami Związku Radzieckiego. Związek przygarnął osieroconą Mołdawię, dał jej drugie życie, umożliwił „rozwój”, posłał do szkoły, ale zakazał mówić po mołdawsku, zmusił do przyjęcia języka rosyjskiego i najlepiej całej kultury, przyzwyczajeń i rytuałów rosyjskich. Zmusił do ciężkiej pracy i właściwie poza tym, nie dał miłości czy swobody. Mołdawia miała zapomnieć o swojej tożsamości. Ale Jaskółka pyta: rodzice, dlaczego mnie porzuciliście? Dlaczego tak mało mnie kochaliście. A może już nie żyjecie? A jeśli żyjecie, to dlaczego o mnie zapomnieliście. Tak łatwo przyszło wam się mnie pozbyć? Odebrałam to jako pytania Mołdawii do starej Europy. Dlaczego mnie nie obroniliście?

A potem przychodzi transformacja geopolityczna, upadek ZSRR, Mołdawia wstaje z kolan, ale nie potrafi zapomnieć o zaborcy. Ma wyrzuty sumienia, że o Rosji mówi źle, że w ogóle ma jakikolwiek żal. Przecież w najgorszym momencie jej życia, Rosja jej pomogła, dała jeść, wykształciła. Jest zdezorientowana nawet odnośnie języka, rosyjski jest dla niej piękniejszy, łatwiejszy i bogatszy niż pospolity mołdawski czy rumuński. Jaskółka widzi upadek Tamary, jak toczy ją wewnętrzna choroba i mimo, że najchętniej chciałaby się od niej już uwolnić, trwa przy niej do samego końca. Wszystko wokół jest kruche, jak szkło i ta kruchość znów symbolicznie uwidacznia się w życiu kolejnego pokolenia. Jest traumą, którą trzeba przepracować. Tu tak tajemniczo zakończę wywód, bo nie chcę nikomu odbierać przyjemności z czytania, nie będę spojlerować.

Szklany ogród jak kolos na glinianych nogach, z butelek różnego rodzaju, różnego koloru i różnej wartości. Kruchy i wymagający pracy. Dający iluzoryczne poczucie stabilności, lecz gdy zatrząśnie fasadą, tłucze się na miliony kawałków. Wśród szkła białego znajdzie się i zielone, wśród brązowego białe... Tego się już nie da skleić. Można przetopić i uformować nowy twór, ale do tego potrzeba wielkiego ognia. Oby nigdy nie nastał...

„Szklany Ogród” czyta się zaskakująco dobrze, mimo przeskoków chronologicznych i wielu fragmentów będących przemyśleniami Jaskółki, nad którymi trzeba dłużej pomedytować, by doszedł do nas ich sens. Barwny język, wyraziste postacie, sugestywne niedomówienia, to wszystko dodaje uroku powieści. Można pomyśleć, że Autorka zaczerpnęła wiele ze starej dobrej rosyjskiej prozy, ale właściwie czemu się dziwić, właśnie to nam chce przekazać w swojej książce Pani Tatiana. Tą pozostałość, to czerwone szkło między białą stłuczką. Prostotę i jednocześnie wielowymiarowość utworu w przełożeniu na obecną sytuację swojego kraju. Ta książka jest magicznie wciągająca. Przejmująca i tak niesamowicie prawdziwa.

Tak jak uwielbiam „Lato, gdy mama miała zielone oczy”, tak będę uwielbiać „Szklany ogród” i teraz tylko zastanawiam się ile przyjdzie mi czekać na kolejną książkę Pani Tatiany Tibuleac. Oby niezbyt długo.

Polecam!

źródło: demotywatory.pl