niedziela, 1 stycznia 2023

"Listy Noel" Richard Paul Evans


Piszę tę recenzję z dźwiękami strzelaniny w tle. Każdy w tym domu pod choinką znalazł coś fajnego. Mąż grę na konsolę (stąd te strzały), starsza latorośl Lego, młodsza pluszaka, a ja... no cóż... musiałam być bardzo grzeczna, bo pod choinką znalazłam aż osiemnaście książek! :D

Na temat „Listów Noel” czytałam wiele pochlebnych opinii, więc postanowiłam zacząć od tej pozycji. Jak na książkę lawirującą w swej tematyce wokół Świąt Bożego Narodzenia, bardzo mi się podobała i szczerze mam chętkę by poznać też inne książki Autora.

Główna bohaterka powieści, Noel, znajduje się w bardzo trudnym momencie swojego życia osobistego i zawodowego. Od chwili śmierci swojej matki, gdy Noel miała trzynaście lat, jej stosunki z ojcem bardzo się pogorszyły. Noel obwinia go o śmierć mamy, nie potrafi poradzić sobie ze stratą przez co popada w tarapaty. Ojciec aby „ratować” sytuację, wysyła Noel do szkoły z internatem, co praktycznie pieczętuje „rozwód” Noel z rodzinnym miastem i ojcem. Teraz, w wieku trzydziestu jeden lat, Noel wraca do domu by pożegnać umierającego ojca. Bynajmniej nie jest z tego specjalnie zadowolona, niemniej, jak mogłaby nie spełnić prośby osoby, która jest w zasadzie jedną nogą w grobie. W dodatku ojciec obiecuje jej wyjaśnić parę spraw z przeszłości. Niestety, nie udaje się jej dotrzeć na czas, a powrót do Nowego Yorku okazuje się być zupełnie bezcelowy, gdyż w międzyczasie Noel traci pracę. Co jeszcze w jej życiu pójdzie nie tak? Dziewczyna postanawia zostać w domu ojca na jakiś czas, przynajmniej do Świąt Bożego Narodzenia. Przez zbieg okoliczności, zaczyna umawiać się na randki ze swoją starą szkolną miłością i w tym samym czasie otrzymywać tajemnicze, uczuciowe listy, podpisywane przez kogoś określającego siebie jako Tabula Rasa. Powoli, jak po nitce do kłębka dowiaduje się prawdy o ojcu i o okolicznościach śmierci swojej matki. Z oczu opada jej zasłona za którą się kryła. I tak jak napisane zostało na początku książki, odkryła, że była jedną z tych osób, która zamiast poszukiwać prawdy, szukała potwierdzenia tego co już wiedziała. Potwierdzenia dla swoich własnych przekonań, złości i urazów, którym hołdowała miast dociec prawdy, która być może pozwoliłaby ukoić jej poranioną duszę i dumę, a przede wszystkim pojednać się z ojcem. Noel napisała sama o sobie: „Jeśli zdecydujecie się przeczytać moją powieść, proszę was o jedno. Nie jestem dumna z tego, jaka wtedy byłam. Proszę, nie osądzajcie mnie zbyt surowo ani zbyt pospiesznie. Sama już to zrobiłam. Moją karą są moje grzechy.”

Osobiście, polubiłam główną bohaterkę, mimo właśnie jej głupiej zawziętości. Starałam się wejść w jej skórę i ją po prostu zrozumieć. Wchodzenie w jej skórę nie należało do trudnych, gdyż Autor jest faktycznie wyśmienity w swoim fachu i powieść została napisana w bardzo przystępny dla czytelnika sposób. Mile zaskoczył mnie swoim stylem pisarskim, trafnie ułożonymi dialogami, logiczną akcją i dobrze scharakteryzowanymi postaciami. Powieść nie wydawała się infantylna i choć przeczuwałam od początku, że Noel myli się w swoich przekonaniach co do ojca, to opowiadana przez nią historia bardzo mnie zaciekawiła, chciałam poznać jej dalszą cześć i jak się to wszystko ostatecznie ułoży.

Bożego Narodzenia w książce jest niewiele. Właściwie mamy i Halloween i Święto Dziękczynienia po drodze, więc Boże Narodzenie jest takim zwieńczeniem powieści. Wtedy wszystko się ostatecznie rozwiązuje i staje się jasne. Ta książka była tak inna od poprzednio przeczytanej „Willi pod Jemiołą” i tak przyjemnie i z zaciekawieniem mi się ją czytało, że zastanawiam się czy „Willi..” nie dałam zbyt wysokiej oceny. Cóż, słowo się rzekło, nie będę już nic zmieniać, aczkolwiek „Listy Noel” są pozycją zdecydowanie lepszą.

Bardzo in plus, moim zdaniem, są cytaty umieszczone na początku prawie każdego rozdziału. Wybrane zostały bardzo trafnie. Każdy do indywidualnej interpretacji i tylko pokazują jakimi wyjątkowymi też byli ludźmi/pisarzami osoby, od których wypowiedzi te zostały zaczerpnięte. Spójrzcie sami, wybrałam te, które mnie najbardziej urzekły:

„Idź do łóżka z dobrą książką – książki nie chrapią” (oj tak...)

„Pisarze żyją podwójnie”

„Pusta kartka papieru to sposób Boga na udowodnienie nam, jak trudno być Bogiem”

„Pisanie to nic trudnego. Trzeba tylko usiąść przy maszynie i się wykrwawić”

„Milczący ludzie mają najhałaśliwsze umysły”

„Pisaniem można stworzyć wszystko”

„Aby żyć, człowiek musi opowiadać”

„Piszę, aby odkryć, co wiem”

„Dobra proza jest jak szyba”

„Słowa są soczewką, w której ogniskuje się nasz umysł”

Rewelacyjne, czasem zatrzymywałam się tylko na tym i analizowałam. Odkrywałam ile sensu w sobie mają te słowa.

Bardzo mi się ta książka podobała, mogę szczerze polecić.


W ramach postscriptum, oczywiście żeby nie było, że to książka cud, miód malina bez wad itd. Kilka wad ma, a jakże. Niestety należę do osób, które jeśli znajdą jakąś nieścisłość w książce, myślą o niej już do samego końca, co też rzutuje na ostateczną ocenę tejże książki.

Co znalazło się w „Listach Noel”?

Pierwsze: Noel leci samolotem do Salt Lake, obok niej usadawia się przemiła pani, która praktycznie cały lot... robi na drutach... „Właśnie wbiła dwa druty w leżącą na jej kolanach prostokątną, przypominającą koc robótkę” - do samolotu? Druty? No chyba, że plastykowe, takie też są, takimi też się dzierga. To tak mi nie dawało spokoju. Latam samolotami, nożyczek nie można wnieść, napoju powyżej 100ml, a druty, którymi można kogoś zadźgać pozwolili? Już zaczęłam się zastanawiać czy ta książka została napisana przed 2001 rokiem, ale nie...

Drugie: utrata pracy przez Noel – to mnie oburzyło do żywego – skoro wydawnictwo wiedziało z jakimi problemami osobistymi zmaga się Noel, mogli zaproponować dwa miesiące bezpłatnego urlopu na regenerację nadwątlonej psychiki, może nawet wysłać na terapię, w końcu była ich cennym pracownikiem – ale nie, od razu zwolnili. To mnie wkurzyło, nie jest to błąd w książce, ale mocno wryło mi się w pamięć.

Trzecie: Noel, oczytana, wykształcona, znająca od dziecka masę trudnych słów i znaczeń, nie wie co to znaczy Tabula Rasa. Hmmm... mało wiarygodne.

Czwarte: w powieści mamy wątek, gdzie jedna z klientek zadaje pytania Noel o „Dziennik” Anne Frank. I tu teraz nie wiem, czy to błąd w druku, czy faktycznie tak było w oryginale, ponieważ w tekście jest kilkakrotnie napisane Anna Frank, zamiast Anne. Jej pełne imię brzmiało: Annelies Marie Frank, nie Anna.

Tak jak napisałam, to nie są duże sprawy, a jednak, mimo że przeczytałam książkę zaraz po Świętach, ciągle o tym myślę. No nienormalna jestem... ale ponoć normalni ludzie są nudni. Takie usprawiedliwienie ;)


Abstrahując od powyższego – czytajcie bo warto!  


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz