poniedziałek, 6 września 2021

"Moje serce w dwóch światach" Jojo Moyes

Moje serce oddałam prozie Pani Jojo Moyes. Był czas, że nic poza thrillerami mnie nie interesowało, a obyczajówki traktowałam jako niegroźne wyciskacze łez, uduchowioną literaturę i takie tam... Z czasem zaryzykowałam i w tej chwili czytam na zmianę: obyczajówki, dramaty, powieść historyczną lub z historią w tle, thriller, kryminał itd. Niemniej, to książki Pani Moyes uderzają w moje najczulsze punkty póki co. I tak też było i tym razem.

Och Lou...

Lou wyjeżdża do Nowego Jorku. Ma być towarzyszką/asystentka/bliską przyjaciółką dla żony pewnego bajecznie bogatego biznesmena. Ów kobieta jest z pochodzenia Polką, nie zbyt dobrze radzącą sobie w towarzystwie znajomych męża, gdyż to dla niej rzucił on swoją poprzednią żonę. Krótko mówiąc, nikt jej nie lubi. Lou nie ma łatwego zadania. Dodatkowo, w jej związku z Samem, również zaczyna być niewesoło. Odległość jaka ich dzieli utrudnia im poprawną komunikację. Lou znów znajdzie się w kropce, a pomocną dłoń wyciągnie do niej osoba, po której spodziewała by się raczej, że poszczuje ją psem... Jakie niecne plany ma wobec Sama jego nowa partnerka w ambulansie? Czy Lou oprze się urokowi faceta łudząco podobnego do Willa? Czego nauczy ją zgryźliwa staruszka, z którą będzie zmuszona zamieszkać? Ta część bardzo się wam spodoba, gwarantuje. A jeśli chcecie poznać odpowiedzi na powyższe zagwostki to tym bardziej sięgnijcie po tę książkę.

Kiedy czytałam "Moje serce w dwóch światach" byłam akurat mocno podłamana sytuacją rozwijającą się w mojej pracy. Zaczęłam zastanawiać się gdzie popełniłam błąd przy wyborze ścieżki kariery. Dlaczego właściwie nie robię tego czego najbardziej bym chciała?

I wtedy trafiłam na takie ciekawe podsumowanie samej Lou: "Mamy tyle wersji samego siebie, spośród których możemy wybierać. Kiedyś moim przeznaczeniem było zupełnie zwyczajne życie. Zmieniłam zdanie pod wpływem mężczyzny, który zbuntował się przeciwko tej wersji samego siebie, którą narzucił mu los, oraz starszej kobiety, która zdecydowała się na przemianę w sytuacji, kiedy wiele osób uznałoby, że nic już się nie da zrobić. Ja miałam wybór. Byłam Louisą Clark z Nowego Jorku albo Louisą Clark ze Stortfold. A może jest jakaś zupełnie nowa Louisa, której jeszcze nie poznałam. Najważniejsze, żeby nikt, kto ci towarzyszy, nie decydował, kim masz być, i nie przyszpilał cię jak motyla w gablotce. Najważniejsze to wiedzieć, że zawsze możesz znaleźć sposób, by wymyślić się na nowo."

Możemy pisać siebie ciągle od nowa. Nie wiem czy jesteśmy w stanie diametralnie zmienić swoją osobowość, wydaje mi się, że nie. Lou tak naprawdę ciągle jest sobą, jest po prostu naszą Lou. Ale nabiera odwagi by żyć. By po każdym błędzie, pomyłce, niepowodzeniu, próbować i zacząć od nowa. By spróbować iść za głosem serca. Zawsze jest dobry moment na zmianę.

Czy po przeczytaniu tej książki coś się u mnie zmieniło? Tak, chociaż nie jest to diametralna zmiana. To coś jak nabranie przekonania, że obecna sytuacja nie powinna stanowić przeszkody, by oddawać się swoim pasjom. By żyć, by być odważnym i podejmować wyzwania. Ale też nie bać się powiedzieć, że coś nas przerasta. To, że coś nam nie wyszło nie oznacza od razu, że jesteśmy kompletnie beznadziejni i nic nam nie wychodzi. Warto czasem uderzyć się w pierś i powiedzieć nawet "dałam plamę, spróbuję to naprawić". Najważniejsze to się nie poddawać! I próbować, próbować ciągle od nowa. Nie ważne, czy mając lat 20 wymyślimy, że zostaniemy inżynierem, choć tego nie czujemy do końca. Ważne, że w wieku 36 lat chcemy i próbujemy wymyślić się na nowo, a myśl o tym nas nie przytłacza. Nawet jeśli do końca nie możemy pożegnać się z jakiś przyczyn z profesją, którą wykonujemy, to dobrze, że potrafimy w ogóle wpleść pasje w swoje życie. Ważne, że potrafimy żyć.

Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz