poniedziałek, 6 września 2021

"Listy do Pałacu" Jorge Diaz

 

Coraz bardziej zaczynam cenić sobie hiszpańskich pisarzy. Zachwycałam się jakiś czas temu dziełami Carlosa Ruiza Zafon, uwielbiam książki Ildefonsa Falcones, planuje zakosztować w literaturze Cambre czy Mendozy. Okazuje się, że pięknie i ciekawie o samej Hiszpanii piszą też autorzy nie pochodzący bezpośrednio ze słonecznej Iberii, np. Pani Vitoria Hislop w swojej książce „Powrót”. Prozę hiszpańską charakteryzuje lekkość pióra. Pięknym słownictwem potrafią stworzyć tak atmosferę sielanki, jak i grozy, a opowiadane powieści są z jednej strony bajeczne, a z drugiej mocno realistyczne, prawdziwe. Potrafią zaciekawić od pierwszych stron. Przenoszą z łatwością w opisywany świat, stajemy się jego częścią, a po skończonej lekturze chcemy więcej i więcej.

Listy do Pałacu” to jedna z takich bajeczno/realistycznych opowieści, z którą warto się zapoznać, i która z pewnością zachęca do sięgnięcia po inne tytuły tegoż Autora.

Akcja „Listów do Pałacu” rozgrywa się w czasie I Wojny Światowej głównie w Hiszpanii, aczkolwiek nasi bohaterowie podróżują, można powiedzieć służbowo, prawie po całej Europie. Hiszpania w czasie wojny starała się za wszelką cenę zachować neutralność. Nie dała się wciągnąć w różne polityczne zagrywki, w wyniku których musiałaby do tej wojny przystąpić. A wszystko to, można powiedzieć, Hiszpanie zawdzięczają swojemu Królowi Alfonsowi XIII. I chociaż Król nie cieszył się zbyt dobrą sławą, a nawet przeprowadzono dwa razy zamach na jego życie, udało mu się, poza nie wciągnięciem Hiszpanii do absolutnie bezsensownej wojny, dokonać jeszcze czegoś, o czym zbyt wiele informacji w sieci nie znajdziecie. Mianowicie, stworzył Urząd, który znajdywał, ratował i ściągał z powrotem do kraju jeńców wojennych różnych narodowości. I to jest nasz trzon powieści, a wokół tego trzonu, Autor „sprzedaje” nam historię młodej hiszpanki, pochodzącej z bardzo dobrego domu, która ucieka narzeczonemu sprzed ołtarza (swoją drogą i słusznie) i próbuje pokazać wszystkim dookoła, że kobieta to nie tylko ozdoba mężczyzny, ale osoba mająca dokładnie tyle samo do powiedzenia co mężczyzna i powinna mieć takie same prawa oraz możliwości co mężczyzna. Były narzeczony będzie jej oczywiście skutecznie podkładał kłody pod nogi i nie będzie miał żadnych skrupułów by skrzywdzić nawet najbliższe jej osoby. Co z tego wyniknie? Hmmm... :)

Intrygi i dramaty. Morderstwa, spiski, kwestia emancypacji kobiet, homoseksualizm, prostytucja, aborcja, a przy tym świetnie zarysowana sytuacja gospodarczo-polityczna Hiszpanii, przedsmak zbliżającej się rewolucji, której pokłosiem będzie wojna domowa oraz objęcie rządów przez Generała Franco – to wszystko jest w tej książce. Multum wątków, każdy liźnięty, jeden bardziej, drugi mniej, taki pełen misz masz. Niemniej może to i dobrze. Generalnie, nie gubimy się w fabule, książka jest ciekawa, znowu dowiadujemy się bardzo interesujących rzeczy na temat Hiszpanii. Czujemy to napięcie w trakcie lektury związane z buntem środowisk wolnościowych, komunistycznych, anarchistycznych przeciw Królowi, a z drugiej strony kibicujemy mu, żeby udało mu się doprowadzić sprawę repatriacji jeńców wojennych do końca, by nikt mu nie przeszkodził.

Dobrze, że ludzie przestali godzić się na życie w skrajnej nędzy i biedzie, z której praktycznie nie mieli szans się wyrwać. Wtłoczeni do najniższej klasy społecznej raz, zostawali w niej do śmierci. Ta dysproporcja klasowa, była w pewnym momencie tak rażąca i dotykała tak wielu osób, że nie dziwi bunt i rewolucje, dojście do głosu socjalistów i komunistów. Tu chodziło głównie o godne życie i równe prawa. Jak wiemy z doświadczenia, żaden ustrój nie jest idealny i czasem, jak w przypadku Hiszpanii, zmiana prowadzi do drastycznych konsekwencji.

Książkę oceniam na 6,5/10. Czegoś mi w niej zabrakło, choć fabuła przyzwoita, a tło historyczne baaaardzo ciekawe. Czułam niedosyt po jej skończeniu. Z tej powieści dałoby się wycisnąć więcej, zdecydowanie.

Czy warto przeczytać? Czyta się szybko, jest napisana przystępnym językiem, wątki nie są skomplikowane, więc myślę, że nie zaszkodzi gdy poświęcimy jej czas. A możemy tylko zyskać biorą pod uwagę trzon w postaci interesujących wydarzeń historycznych jakie miały miejsce w opisywanym czasie. Więc tak, warto przeczytać, do czego też gorąco zachęcam.

"Dziewczyna, którą kochałeś" Jojo Moyes

 

Widzę, że Pani Jojo Moyes to pisarka uniwersalna. Potrafi świetnie pisać powieści współczesne jak i takie z wątkiem historycznym. Co sobie akurat bardzo cenię. Taki wątek trzeba umieć dobrze wpleść w powieść, lub tak jak w tym wypadku, umiejętnie stworzyć z przeszłości trzon do teraźniejszości. I co więcej, pamiętać by historia była realna, autentyczna nawet jeśli wymyślona. W przeciwnym razie czytelnik nie weźmie książki na poważnie. Znałam Panią Moyes tylko z serii o Lou Clark i trochę obawiałam się "Dziewczyny, którą kochałeś". A bynajmniej nie powinnam. Autorka, jak zauważyłam, jest naprawdę dobrą powieściopisarką. Poradziła sobie wyśmienicie.

Akcja książki rozpoczyna się w czasie trwania I Wojny Światowej. Poznajemy młodą Francuzkę Sophie, której mąż, utalentowany artysta malarz, zaginął na froncie. Jedną z nielicznych pamiątek jakie zostały jej po mężu jest obraz jego autorstwa. Obraz będący portretem Sophie wykonanym w niezwykłym, awangardowym stylu i żywej kolorystyce. Obraz, który staje się obiektem pożądania pewnego niemieckiego oficera. Sophie, desperacko próbuje dowiedzieć się, w którym obozie jenieckim przebywa jej mąż, o ile w ogóle jeszcze żyje, co sprawi, że zostanie postawiona przed trudnym zadaniem. Konsekwencje podjętej decyzji mogą być absolutnie opłakane, a jej dobre imię, nawet w rodzinie, zszargane i zapomniane.

W drugiej części powieści poznajemy Liv. Mamy XXI wiek. Liv była szczęśliwą mężatką, niestety jej mąż zmarł nagle, a ona długo nie potrafi pogodzić się z jego stratą. Kłopoty finansowe w jakie wpada zmuszają ją do sprzedania ich wspólnego apartamentu, niemniej jednej rzeczy Liv na pewno nigdy nie sprzeda. Obrazu będącego najukochańszą pamiątką po zmarłym mężu. Portretu dziewczyny namalowanego niestandardowo... Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawi, że Liv będzie musiała zawalczyć o prawo do swojej pamiątki. W swojej walce zostanie obrzucona wyzwiskami, jej opinia zostanie zszargana, a każde słowo poddane w wątpliwość. Czy uda jej się wygrać i odzyskać dobre imię? Czy to pozwoli jej wyjść z żałoby? Czy uratuje pamięć o dziewczynie z obrazu? I wreszcie, czy prawda o losach dziewczyny w końcu wyjdzie na światło dzienne?

Polecam, bo naprawdę warto zagłębić się w tę historię. To jest kolejny dobitny przykład tego, że mimo iż, zgodnie z literą prawa, należałoby rozpatrywać sprawy zero-jedynkowo, jest wiele takich sytuacji w życiu gdzie rzeczywistość jest bardziej szara i rozmyta niż czarno-biała. Konieczne jest poznanie wszystkich przesłanek, które przyczyniły się do powstania jakiejś sytuacji, podjęcia konkretnej decyzji. Nie powinno się ot tak z góry kogoś przekreślać, kierując się przy tym swoimi uprzedzeniami, plotkami czy przy oczywistym założeniu, że ten ktoś na pewno kłamie. I powyższe dotyczy tak samo Sophie jak i Liv.

"Dziewczyna, którą kochałeś" to piękna książka o miłości i przywiązaniu, o poświęceniu i walce. Walce o miłość, sprawiedliwość, prawdę i życie. Autorka posiada swój niepowtarzalny styl snucia powieści. Bardzo charakterystyczny. Potrafi ze słów wycisnąć absolutne maksimum, przez co powieść nas dosłownie wciąga. W głowie przewijają się realistyczne namacalne obrazy Francji z początku XX wieku i nowoczesnego Londynu. Wczuwamy się w postacie, żyjemy ich życiem, ich emocjami, a na koniec po prostu płaczemy. Tak leciutko, tak tylko troszkę, łezka za łezką. Ale to takie dobre łzy. Takie pokrzepiające, że jest szansa, że te nasze codzienne dramaty mogą skończyć się dobrze. Nie zawsze tak jest, lecz jest jeszcze nadzieja. Mówi się, że nadzieja matką głupich... to ja jednak wolę być głupia.

Polecam!

"Moje serce w dwóch światach" Jojo Moyes

Moje serce oddałam prozie Pani Jojo Moyes. Był czas, że nic poza thrillerami mnie nie interesowało, a obyczajówki traktowałam jako niegroźne wyciskacze łez, uduchowioną literaturę i takie tam... Z czasem zaryzykowałam i w tej chwili czytam na zmianę: obyczajówki, dramaty, powieść historyczną lub z historią w tle, thriller, kryminał itd. Niemniej, to książki Pani Moyes uderzają w moje najczulsze punkty póki co. I tak też było i tym razem.

Och Lou...

Lou wyjeżdża do Nowego Jorku. Ma być towarzyszką/asystentka/bliską przyjaciółką dla żony pewnego bajecznie bogatego biznesmena. Ów kobieta jest z pochodzenia Polką, nie zbyt dobrze radzącą sobie w towarzystwie znajomych męża, gdyż to dla niej rzucił on swoją poprzednią żonę. Krótko mówiąc, nikt jej nie lubi. Lou nie ma łatwego zadania. Dodatkowo, w jej związku z Samem, również zaczyna być niewesoło. Odległość jaka ich dzieli utrudnia im poprawną komunikację. Lou znów znajdzie się w kropce, a pomocną dłoń wyciągnie do niej osoba, po której spodziewała by się raczej, że poszczuje ją psem... Jakie niecne plany ma wobec Sama jego nowa partnerka w ambulansie? Czy Lou oprze się urokowi faceta łudząco podobnego do Willa? Czego nauczy ją zgryźliwa staruszka, z którą będzie zmuszona zamieszkać? Ta część bardzo się wam spodoba, gwarantuje. A jeśli chcecie poznać odpowiedzi na powyższe zagwostki to tym bardziej sięgnijcie po tę książkę.

Kiedy czytałam "Moje serce w dwóch światach" byłam akurat mocno podłamana sytuacją rozwijającą się w mojej pracy. Zaczęłam zastanawiać się gdzie popełniłam błąd przy wyborze ścieżki kariery. Dlaczego właściwie nie robię tego czego najbardziej bym chciała?

I wtedy trafiłam na takie ciekawe podsumowanie samej Lou: "Mamy tyle wersji samego siebie, spośród których możemy wybierać. Kiedyś moim przeznaczeniem było zupełnie zwyczajne życie. Zmieniłam zdanie pod wpływem mężczyzny, który zbuntował się przeciwko tej wersji samego siebie, którą narzucił mu los, oraz starszej kobiety, która zdecydowała się na przemianę w sytuacji, kiedy wiele osób uznałoby, że nic już się nie da zrobić. Ja miałam wybór. Byłam Louisą Clark z Nowego Jorku albo Louisą Clark ze Stortfold. A może jest jakaś zupełnie nowa Louisa, której jeszcze nie poznałam. Najważniejsze, żeby nikt, kto ci towarzyszy, nie decydował, kim masz być, i nie przyszpilał cię jak motyla w gablotce. Najważniejsze to wiedzieć, że zawsze możesz znaleźć sposób, by wymyślić się na nowo."

Możemy pisać siebie ciągle od nowa. Nie wiem czy jesteśmy w stanie diametralnie zmienić swoją osobowość, wydaje mi się, że nie. Lou tak naprawdę ciągle jest sobą, jest po prostu naszą Lou. Ale nabiera odwagi by żyć. By po każdym błędzie, pomyłce, niepowodzeniu, próbować i zacząć od nowa. By spróbować iść za głosem serca. Zawsze jest dobry moment na zmianę.

Czy po przeczytaniu tej książki coś się u mnie zmieniło? Tak, chociaż nie jest to diametralna zmiana. To coś jak nabranie przekonania, że obecna sytuacja nie powinna stanowić przeszkody, by oddawać się swoim pasjom. By żyć, by być odważnym i podejmować wyzwania. Ale też nie bać się powiedzieć, że coś nas przerasta. To, że coś nam nie wyszło nie oznacza od razu, że jesteśmy kompletnie beznadziejni i nic nam nie wychodzi. Warto czasem uderzyć się w pierś i powiedzieć nawet "dałam plamę, spróbuję to naprawić". Najważniejsze to się nie poddawać! I próbować, próbować ciągle od nowa. Nie ważne, czy mając lat 20 wymyślimy, że zostaniemy inżynierem, choć tego nie czujemy do końca. Ważne, że w wieku 36 lat chcemy i próbujemy wymyślić się na nowo, a myśl o tym nas nie przytłacza. Nawet jeśli do końca nie możemy pożegnać się z jakiś przyczyn z profesją, którą wykonujemy, to dobrze, że potrafimy w ogóle wpleść pasje w swoje życie. Ważne, że potrafimy żyć.

Polecam!