czwartek, 15 kwietnia 2021

„Miłość w czasach zarazy” Gabriel Garcia Marquez


„Miłość w czasach zarazy” już jakiś czas leżała na mojej półce z książkami „w kolejce do przeczytania”. W sumie, zarazę mamy... Miłość zresztą też, bo jakkolwiek by nie było to jednak czuję miętę do tego mojego męża, a i on, na jego szczęście, mi tę miłość okazuje. Poza tym jest jeszcze bezwarunkowa miłość rodziców do dziecka i dziecka do rodziców. Reasumując, był to już najwyższy czas by za książkę chwycić i się w niej zagłębić. Ponadto, to klasyka, a Autor noblista, więc siłą rzeczy, musiało być cudnie...

Nie było...

„Miłość w czasach zarazy” to opowieść o miłości... w czasach zarazy... gdzie tej zarazy w książce tak naprawdę zbyt wiele nie ma... A tak na poważnie, to powieść o różnych etapach tej samej miłości dwojga kochających się ludzi – pięknej Ferminy, córki bogatego przedsiębiorcy i Florentina, syna z nieprawego łoża pozornie ubogiej krawcowej. Pan Marquez w pięknych słowach, w rozległych zdaniach, wielokrotnie złożonych i poruszających wielu wątków jednocześnie, opisuje pierwsze spotkanie Ferminy i Florentina. Ich potajemną wymianę listów miłosnych, ostateczne odrzucenie Florentina przez ukochaną, jego rozpacz i „próby” poradzenia sobie z uczuciem złamanego serca oraz ich ponowne spotkanie po wielu, wielu latach w momencie śmierci męża Ferminy, którego to poślubiła z rozsądku i wyrachowania, moim zdaniem.

To miała być zachwycająca i ujmująca powieść o bezgranicznej miłości aż do grobowej deski... i jest, ale mnie ona zupełnie nie zachwyciła.

Zacznę od kilku słów wyjaśnienia, dla tych, którzy zastanawiają się jak to mogła być miłość w czasach zarazy, a zarazy jak na lekarstwo. Rzeczywiście tytuł książki mógłby wskazywać, że będą się tu odgrywać wielkie tragedie ludzkie związane właśnie epidemią, co dla miłośników książek, których akcja toczy się w jakimś dramatycznym czasie, ostatecznie jest bardzo mylące i mogą poczuć się zawiedzeni. Niemniej jednak, musimy wziąć pod uwagę, że zamysłem Autora było tu skupienie się przede wszystkim na aspekcie miłosnym, uczuciowym głównych bohaterów, a wspomniana zaraza miała nam w głównej mierze wskazać czas w jakim dzieje się akcja. Ponadto, gdyby nie zaraza, w tym przypadku cholery, Fermina być może nie poznała by dr Urbino, którego następnie poślubiła.

Czytając tę książkę odniosłam wrażenie, że Autor miast przyświecać miłości, raczej ją ośmieszył. Historia tych dwojga, mimo iż prawdopodobna, była po prostu naiwna i głupia, a stała się taka dokładnie od momentu, w którym Florentino przeżył swój pierwszy raz... Do tego momentu, wszystko było w książce ok, ale potem czytana powieść stała się dla mnie niedorzeczna, a bohaterowie irytujący.

Męczyłam się niesamowicie przy czytaniu tej książki. Nie potrafiłam do niej zasiąść i skupić się przy jej czytaniu. W końcu straciłam dla niej tyle czasu, że gdy po ciężkich bojach dotarłam gdzieś do 2/3 powieści, po prostu stwierdziłam, że dalej nie mogę. Jest o wiele więcej innych, bardziej wartościowych i przede wszystkim ciekawszych książek. W związku z czym, włączyłam sobie film o tym samym tytule i obejrzałam zakończenie... dobrze, że nie straciłam na nią więcej czasu.

Czy to jest książka wybitna, jak to określają ją znawcy literatury wyższej... być może. Doceniam Autora, naprawdę, gdyż żeby, w moim mniemaniu, tak pisać o miłości wczasach zarazy to trzeba mieć duży talent... Paradoksalnie uważam, że Pan Marquez wcale „nie położył” tej książki. Ona jest na swój sposób wybitna, tylko nie każdemu ta „wybitność” po prostu będzie odpowiadać. Osobiście książkę zrozumiałam, wyłapałam przekaz, ale więcej do niej nie wrócę.

Czytacie na własna odpowiedzialność. A lepiej obejrzyjcie po prostu film. Jest wiernie odwzorowany, to w zupełności wystarczy.

„Ostatni, który umrze” Tess Gerritsen


Pisałam jakiś czas temu, że bez problemu można sięgać po książki Pani Gerritsen z cyklu z detektyw Rizzoli i dr Isles nie ważne od której części. Idąc tym tropem, zabrałam się za „Ostatni, który umrze” (tom 10) i muszę przyznać, że się pomyliłam. To jednak ważne, żeby czytać po kolei. Tak jak przy „Mumii” nie miało to żadnego znaczenia, tak w tym przypadku w książce było tyle odnośników do poprzedniego tomu, że naprawdę miałam kłopot by zrozumieć zarys sytuacji. Przynajmniej z początku. Na szczęście Pani Gerritsen to prawdziwa mistrzyni w swoim fachu i książka została tak napisana, że po jakimś czasie liczyła się dla mnie tylko ta czytana powieść.


Troję zupełnie obcych sobie nastolatków: chłopcy Teddy i Will oraz dziewczyna imieniem Claire, traci w tragicznych okolicznościach rodziców oraz rodzeństwo. Z każdej katastrofy ocaleli wyłącznie oni. Dzieci trafiają do rodzin zastępczych, a po dwóch latach od stracenia najbliższych ich dramat rozgrywa się ponownie – rodzice zastępczy giną w dziwnych okolicznościach. Każdy z nich trafia, zupełnie przypadkowo, do ukrytej w lesie, odciętej od świata, szkoły dla dzieci po przejściach. Szkoły w Evensong. Szkoły, która ma za zadanie nie tylko ich chronić czy pomóc uporać się z traumą, ale też wyszkolić do radzenia sobie w sytuacjach zagrożenia życia. Młodzież uczy się przetrwania w trudnych warunkach, tropienia, strzelania z łuku, rozpoznawania zagrożenia, rodzajów roślin trujących i wiele innych. Niestety, to że Teddy, Will i Claire zostają umieszczeni w szkole, paradoksalnie ułatwia dotarcie do nich zabójcy ich rodzin, gdyż cały czas dybie on na ich życie. Wszystkie przebywające w szkole dzieci są bardzo inteligentne, więc nie trudno się domyślić, że to one pierwsze zauważą, że pojawienie się w szkole w tym samym czasie trojga nowych osób w podobnej sytuacji oraz dramaty jakie rozgrywają się krótko po ich przyjeździe, nie są tak całkiem przypadkowe. I trzeba powiedzieć, miały nosa.


Nie opiszę więcej z fabuły, ponieważ musiałabym już co nieco zdradzić z treści, a naprawdę polecam przeczytać książkę samemu, by dowiedzieć się jaki jest prawdziwy związek pomiędzy dziećmi i dlaczego ktoś w dalszym ciągu próbuje je zabić.


Książkę czyta się bardzo szybko. Mimo, iż znów nie czytałam tomów po kolei, książka wciągnęła mnie od razu. Bywały momenty, że można było domyślić się co za chwilę się wydarzy, aczkolwiek nie przeszkadzało to zbytnio w odbiorze książki. Wątki przeplatały się ze sobą w sposób spójny, jasny i zrozumiały, niemniej jednak lepiej jeśli przeczyta się wcześniejsze części serii. Czyta się wtedy bardziej świadomie, ponieważ rozumie się m. in. sytuację głównych bohaterek. Dla mnie, jako osoby, która dopiero zaczyna swoją przygodę z książkami Pani Gerritsen, zakończenie jest satysfakcjonujące i przyzwoite jak na kryminał, choć spotkałam się już z opinią, że jest dość niestandardowe i nie pasuje do Autorki. Trudno mi z tym polemizować. Po prostu muszę sięgnąć po więcej jej książek, a uczynię to z pewnością, gdyż każda kolejna którą czytam, zachęca mnie do przeczytania następnej.


Tak też i ja zachęcam do lektury, nie będzie to na pewno czas zmarnowany.

„Kasztanowy ludzik” Soren Sveistrup


Dość obyczajówek, dość. Czas odpocząć. Czas na kryminał. Chociaż po przeczytaniu „Kasztanowego ludzika” to mam wrażenie, że to bardziej thriller, a nawet horror typu „Piła” + „Pierwszy śnieg”. Nie ważne w zasadzie. Ważne żeby rozrywka była dobra. I była, oj była. Niech najlepszą recenzją tej książki będzie fakt, że poświęciłam cenne godziny snu by ją skończyć.

W pracy byłam nieprzytomna, ale było warto.

R E W E L A C J A

Fabuła „Kasztanowego ludzika” jest ciut skomplikowana, więc opowiem o książce najprościej jak się da.

Psychopata, w okrutny sposób, morduje na pozór przypadkowe kobiety. Okalecza je odcinając (na żywca) dłonie i stopy, po czym na miejscu zbrodni zostawia, ot tak, kasztanowego ludzika. Śledczy łapią się każdej wskazówki by wytropić sprawcę, choć on wydaje się z nimi bawić. Wyprzedza każdy ich ruch, jak gdyby zaplanował to wszystko z bardzo dużym wyprzedzeniem. Zakończenie was powali i zaniepokoi. Gwarantuję.

I co uważam jest warte uwagi, Autor w powieść wtłoczył kwestię opieki socjalnej w Danii, a konkretnie aspekt odbierania dzieci rodzinom dysfunkcyjnym. Zwrócił uwagę, że często tam gdzie powinno się dostrzec problem, zamyka się sprawę jako rozwiązaną, natomiast tam, gdzie wystarczyło by po prostu wyciągnąć pomocną dłoń, używa się radykalnych i drastycznych środków w postaci odebrania dzieci rodzicom. Można było by się pokusić o stwierdzenie, że te niedociągnięcia z całą pewnością nie dotyczą jedynie Danii...

Powiem wam, że już dawno nie czytałam takiego dobrego kryminału (mam nadzieję, że to źle o mnie nie świadczy :D ). Gdzieś w połowie książki wydawało mi się, że wiem kim jest ten świr i nawet motyw już też miałam, a na końcu się okazało, że moje podejrzenia mogę w bajki włożyć. Sprawca tak nieoczywisty, a mimo to, gdy już dowiadujemy się kto to, nagle wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Co należy podkreślić, wreszcie książka, gdzie jeden z głównych bohaterów wychodzi z całej historii również poszkodowany, z uszczerbkiem, można by rzec. Generalnie, zdecydowana większość bohaterów książek z gatunku właśnie kryminał/thriller, to superbohaterowie. Mamy wrażenie, że są nieśmiertelni i kuloodporni. A tu proszę, niespodzianka. Każdy z nas może stracić dłoń... lub dwie... I oczywiście niepokojące zaskoczenie. Niepokojące, ponieważ daje możliwość powrotu kasztanowych ludzików...

Książka super, świetnie napisana, bezbłędnie, a przynajmniej żadnych błędów się nie doszukałam. Historia bardzo wiarygodna, co tym bardziej jest przerażające. Bohaterowie bardzo dobrze nakreśleni, są ludzcy, popełniają błędy, wielu z nich straci życie... Nasza wyobraźnia rusza od pierwszych stron. Czekam na film!

Warto dla „Kasztanowego ludzika” zarwać nockę, to chyba najlepsza recenzja tej książki.

Polecam!