niedziela, 10 stycznia 2021

"Apteka pod złotym moździerzem. Obca" Lucyna Olejniczak


Ooooo w jakim byłam szoku gdy zauważyłam w naszej lokalnej gazecie artykuł o nowej książce Pani Lucyny Olejniczak. Nie spodziewałam się jej, a przyznam, że pomysł na prequel cyklu „Kobiet z ulicy Grodzkiej” to strzał w 10. Zwłaszcza, że „Kobiety...” udały się Autorce wyśmienicie – cały cykl oceniam na 7,5/10. Kto nie czytał, temu bardzo polecam. Bardzo przyjemna i wciągająca obyczajówka.

Wracając do omawianej pozycji, od razu wpisałam ją jako nr 1 na liście prezentów pod choinkę. Musiałam być w tym roku bardzo grzeczna, bo Dzieciątko (mieszkam na Śląsku) przyniosło mi wszystko co zawierał mój list. W każdym razie „Obcą” przeczytałam jaką pierwszą i po skończonej lekturze chce zadać Pani Lucynie tylko jedno pytanie: kiedy druga część!?


Jak to na prequel przystało „Apteka pod złotym moździerzem. Obca” to opowieść o tym jak doszło do powstania Apteki przy ul. Grodzkiej, w której rozgrywają się późniejsze, bardziej lub mniej dramatyczne, losy kobiet z kolejnych pokoleń Rodziny Bernat. Wszystko zaczyna się w roku 1831 we wsi Bartkowice, w której jako pierwszej w Galicji, wybucha epidemia cholery. Poznajemy uciekającą ze wsi Agnieszkę, która będąc w 8 miesiącu ciąży, próbuje w ten sposób ocalić siebie i swoje nienarodzone dziecko. W pierwszym odruchu kieruje się do dworu, w którym jeszcze jakiś czas temu pracowała. Niestety nie znajduje tam zrozumienia dla swojego stanu. Wygnana z dworu (i całe szczęście...) trafia do klasztoru, w którym powija swoje dziecko. Dziewczynka, Magda, jest dzieckiem bardzo bystrym, ruchliwym i jest po prostu, jak to dziecko, małym łobuzem z milionem pomysłów w głowie. Niewyobrażalnym szczęściem jest, że może w klasztorze pobierać nauki, jak dzieci z dobrych i bogatych domów. Dzięki temu, gdy ma 16 lat trafia pod opiekę pewnego zamożnego, ale schorowanego kupca w Krakowie. Dzięki takiej protekcji małymi kroczkami wkracza w świat wyższych sfer, zawiera wiele ciekawych znajomości, poznaje swoją pierwszą miłość i odnajduje cel w życiu, jakim jest pomoc biednym i chorym, zwłaszcza dzieciom z ochronki. Jej największym marzeniem jest poprowadzenie apteki.


Nie jestem zbyt wielką zwolenniczką obyczajówek. Zdecydowanie bardziej zaczytuje się w kryminałach, thrillerach, książkach o tematyce wojennej i powieściach historycznych. I właśnie w przypadku książek Pani Olejniczak na uwagę zasługuje właśnie ten aspekt historyczny przewijający się w każdej kolejnej powieści. Autorka zawsze wiąże losy swoich bohaterek z aktualnymi w danym przedziale czasowym wydarzeniami historycznymi. Wiernie odwzorowuje epokę, zwyczaje mieszkańców Krakowa, otoczenie, stroje, nowinki medyczne itd. Czytając czy to „Obcą” czy którąkolwiek z książek z cyklu „Kobiet z ulicy Grodzkiej” przenosimy się dosłownie w czasie.

Powieść jest pełna zwrotów akcji, niespodziewanych dramatycznych sytuacji i wzruszeń. Książkę bardzo dobrze się czyta, choć niestety zastanawiająca jest ilość występujących błędów – głównie przeszkadzały mi nieścisłości w określeniu miesiąca ucieczki Agnieszki z rodzinnej wsi. Całe szczęście błędy nie przeszkadzają ani w odbiorze książki ani nie mają specjalnie wpływu na rozwijającą się fabułę. Niemniej jednak, mam nadzieję, że w kolejnych wydaniach książki, błędy zostaną wyłapane i poprawione. Na plus względem „Kobiet...” zaliczyć trzeba też zmianę w stylu pisarskim Autorki. Czytając „Kobiety...”, zwłaszcza pierwsze dwie części, styl był troszkę infantylny. Tu to się zmieniło i książka naprawdę jest przyjemna w odbiorze.

Kolejnym plusem jest zakończenie książki. Wiemy już, że będzie część druga, więc porównując znów „Obcą” z „Kobietami z ulicy Grodzkiej” bałam się, że koniec będzie szokujący czy nawet tragiczny, po prostu niespodziewany, tak że będziemy chodzić po ścianach w oczekiwaniu na kolejną część. Muszę przyznać, że faktycznie zakończenie jest niespodziewane. Niespodziewanie spokojne i kojące. Całe szczęście... bo nie wiem jak w przeciwnym wypadku zniosłabym to oczekiwanie.


Reasumując, gorąco polecam „Aptekę pod złotym moździerzem. Obca” Pani Lucyny Olejniczak, jest warta przeczytania i ja osobiście, już naprawdę nie mogę doczekać się reszty.

"Matki i córki" Ałbena Grabowska


Sięgając po „Matki i córki” nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Z opinii innych czytelników wiedziałam jedynie, że w książce będzie przewijać się tematyka obozowa i generalnie związana z II Wojną Światową, ale nie spodziewałam się, że aż tyle nosi w sobie głębi, tyle najdzie mnie przemyśleń, nie sądziłam, że będę ją tak długo analizować.

Tożsamość – to słowo jest filarem powieści. Tego szuka główna, najmłodsza z bohaterek. Szuka, jak brakującego, zagubionego elementu układanki, by w końcu móc poczuć się częścią czegoś... by być częścią całości.

„Matki i córki” to wciągająca i trzymająca w napięciu historia rodziny, której członkami, w momencie rozpoczęcia lektury, są cztery kobiety: prababcia Maria, babcia Sabina, córka Magda i wnuczka Lila (od Paulina). Nestorki rodziny nie miały łatwego życia.

Prababcia, w swej wielkiej miłości do męża, wyjeżdża razem z nim na Sybir, na który on został zesłany. Czekają tam na nią nie tylko słynne ciężkie syberyjskie zimy, ale przede wszystkim bieda, głód i samotność. Nawet ukochany mąż staje się dla niej obcym człowiekiem, gdy i on co raz gorzej radzi sobie psychicznie i fizycznie z panującymi warunkami.

Babcia, „pensjonariuszka” obozu zagłady Ravensbruck, była świadkiem tylu okrucieństw i samej ją dotknęło tyle zła, iż nie dziwi to, że próbuje jak najszybciej wymazać z pamięci wszystko co wiąże się z obozem.

Córka Magda urodziła się i żyje już w czasach PRL. Życie i ją doświadcza, gdy podczas porodu, wydając swoja własną córkę na świat, w wypadku drogowym ginie jej mąż...

Wydaje się, że tylko Lila ma szanse na normalne życie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, może ominie ją klątwa powodująca, że dom zamieszkują same kobiety. Żadna kobieta w jej rodzinie, straciwszy wcześnie męża, nie wiąże się już później z nikim, tak więc Lila w praktyce wychowywana jest tylko i wyłącznie przez kobiety. Każda z nich ma swoje przyzwyczajenia, wierzą w różne zabobony, narzucają jej swoje zdanie, ale przede wszystkim, zdawkowo odpowiadają na pytania wnuczki o pochodzenie każdej z nich i o męską część rodziny, której ona nie ma szans poznać nawet ze zdjęć. Lila wie tylko tyle, ile według pozostałej części rodziny, powinna wiedzieć. Nawet jej własny ojciec jest dla niej zagadką.

Nie chciałabym zbyt wiele zdradzić z fabuły, ale gwarantuje, że przedstawiona powieść wciągnie was do reszty. Nie dość, że książka jest naprawdę ciekawa, opowiadane historie bohaterek momentami wstrząsające, to jeszcze książka jest napisana technicznie bardzo dobrze. Czytałam i nie mogłam się oderwać. Perypetie bohaterek rozpisane są na wiele rozdziałów tak, że raz czytamy opowieść prababci, raz matki, potem babci, potem znów prababci, a między tym są rozdziały przedstawiające wersje wydarzeń Lily. Przyznam, że zwłaszcza opowieść życia babci Sabiny była tak zajmująca, że często gdy jej rozdział się kończył, przeskakiwałam kolejne, by czytać dalszą część jej historii. A wisienką na torcie jest zakończenie. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Tak tylko nie jestem do końca pewna czy Lila ostatecznie domyśliła się prawdy o swoim pochodzeniu jak i o pochodzeniu swojej matki i babki... Ja, jako czytelnik, tak, ale ona?

W książce przedstawione są trzy trudne historie oraz czwarta będąca pokazaniem tego co może czuć człowiek, który nie zna istotnych aspektów przeszłości własnej rodziny, przez co czuje się zagubiony i przenosi wynikające z tego frustracje na swoje życie osobiste. Pozycja ta jest niezmiernie ciekawa, tak pod względem zawartych w niej historii, jak i analizy behawioralnej a konkretnie tworzenia się tożsamości osobowej człowieka. Czytając książkę dociera do nas dlaczego często osoby, które zostały adoptowane, tak bardzo pragną poznać swoich biologicznych rodziców, nawet za cenę porzucenia rodziny adopcyjnej. Nawet jeśli biologiczni rodzice to szuje jakich mało...


Naprawdę warto przeczytać tę książkę. Gorąco polecam!


P.s.: już kiedyś to pisałam, ale napiszę jeszcze raz. Naprawdę bardzo ważne jest, żeby starsze osoby, nawet jeśli przechodziły w życiu piekło, opowiedziały o tym młodszemu pokoleniu w swojej rodzinie. Rozumiem, dlaczego często nestorzy nie opowiadają wnukom co przeszli. Jest do dla nich ciężkie, to ponowne rozdrapywanie ran. Blokuje też świadomość możliwości przeniesienia na młodych swojej własnej traumy z przeżytych doświadczeń. Wiele zależy od tego czy już przetrawiliśmy to co się stało, czy młodych w ogóle interesuje historia rodziny itd. Aczkolwiek jeśli zadają pytania, jeśli drążą temat, trzeba odpowiedzieć. Takie rozmowy są oczyszczające. A dla młodszego pokolenia to szansa na stworzenie swojego własnego ja, bo poprzez poznanie trudnej historii rodziny, są w stanie paradoksalnie poznać samego siebie, przyjąć jakąś drogę, kierunek, w którym mają dalej podążać. Wnuki powstańców, byłych więźniów obozów koncentracyjnych, ale też po prostu dzieci wychowujące się bez ojców lub matek, w rodzinach adopcyjnych. Zdecydowana większość z nich chce znać prawdę i w pewnym momencie życia będzie jej bardzo dociekać. W przedmiotowej książce Lila nie mogła doprosić się szczerej rozmowy na temat męskiej części swojej rodziny co wywołało zakłócenia w tworzeniu się jej tożsamości osobowej. I dalej poskutkowało to destrukcyjnym zachowaniem Lily w stosunku do mężczyzn jakich spotykała na swojej drodze. Nie potrafiła podjąć wyzwania stworzenia stałego związku z żadnym z poznanych mężczyzn tylko i wyłącznie dlatego iż uznała, że będzie popełniać te same błędy co jej poprzedniczki, że czeka ją ten sam los, a więc po co się angażować, nie mówiąc już o założeniu rodziny.

Nie twórzmy nowych murów, tylko burzmy stare.

poniedziałek, 4 stycznia 2021

"Mumia" Tess Gerritsen


 

Słyszałam wiele dobrego o Pani Gerritsen i jej książkach, ale jakoś do tej pory nie sięgałam po jej prozę. Gdzieś tam przemykała mi na mojej hałdzie hańby. Mam póki co tylko „Mumię”, a nie lubię zbytnio zaczynać czytać książek, które nie są pierwszym tomem serii, gdyż boję się, że w treści będzie zbyt dużo istotnych odnośników do poprzednich tomów i trudno mi będzie zrozumieć bohatera lub nawet opisywaną sprawę. Tak sobie planowałam, że może pożyczę lub nawet zrobię sobie taki prezent dokupując pozostałe części i zacznę czytać jak się prawilnie należy... Nie. Podjęłam to ryzyko, zaczęłam od „Mumii”. Okazało się, że moje obawy są mocno przesadzone. Napiszę tak: jeśli ktokolwiek z was też ma podobny dylemat to wyzbądźcie się go, ze spokojną głową, możecie zaczynać czytać książki Pani Tess Gerritsen od środka. :)


A „Mumia” jest baaaardzo ciekawa. Trzymający w napięciu thriller, z niesamowitymi zwrotami w akcji, dobrze rozrysowaną sylwetką głównych bohaterów. Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak dobrej rozrywki przy czytaniu tej książki.

W dużym skrócie: w bostońskim muzeum, w trakcie inwentaryzacji zbiorów, zostaje odnaleziona tajemnicza mumia egipska. Badacze postanawiają poddać mumię badaniu tomografem komputerowym w celu dogłębnego poznania niespodziewanego znaleziska. Efekty badania są nad wyraz zaskakujące: gdyż okazuje się, iż oto znaleziono zmumifikowane zwłoki kobiety zamordowanej dwie dekady temu! To nie wszystko, ponieważ po jakimś czasie okazuje się, że to nie jedyne kobiece zmumifikowane zwłoki jakie w trakcie prowadzenia dochodzenia udaje się odnaleźć w tym samym muzeum jak i zostają podrzucone przez tajemniczego sprawcę. Sprawa nabiera co raz większych rumieńców gdy znika bez śladu młoda naukowiec pomagająca w badaniu pierwszej mumii. Co rozdział to zaskoczenie.

Długo zastanawiałam się kto jest sprawcą. Jest to dość skomplikowane i pogmatwane, ostatecznie jednak dało się rozgryźć zagadkę gdzieś chyba w połowie książki. No może nie tak od razu, ale już coś świtało. Widać, że Pani Gerritsen zna się na rzeczy, bo książkę czytało się szybko, nie znalazłam błędów merytorycznych, które mnie osobiście najbardziej irytują w trakcie czytania książek. Nie przeszkadzały mi wstawki z życia osobistego głównych bohaterek, które nawiązywały do poprzednich tomów, bo nie miały one wpływu na główny wątek thrillera.

„Mumia” to dobra, pełna napięć lektura, która nie pozwala zmrużyć oka, dopóki nie doczytamy jej do końca.

Jestem tak zachęcona tą książką do kolejnych dzieł Pani Gerritsen, że chyba naprawdę sobie je sprezentuje :D

Polecam z czystym sercem.

"Topiel" Jakub Ćwiek


 

Chodził za mną Pan Ćwiek. Chodził i chodził. Już nawet miałam go na swojej hałdzie hańby, z której mnie bezustannie wołał, gdy tylko do ręki brałam inną książkę, a nie akurat Jego. Więc któregoś wieczoru, oczywistym stało się, że w końcu go wybrałam. Niestety przyznać muszę z bólem serca, iż żałuję... Żałuję, że tak późno.


„Topiel” to bardzo dobrze skonstruowanym thriller, którego akcja rozgrywa się w miejscowości Głuchołazy w lipcu 1997 roku, podczas trwania „Powodzi Stulecia”, a którego głównymi bohaterami jest czterech chłopców w wieku 11-13 lat. Chłopcy pochodzą z różnych rodzin, które mają różne problemy i różny status społeczny, co nie przeszkadza im się zaprzyjaźnić i na swój specyficzny sposób szanować.

Głównym wątkiem w książce jest sprawa odnalezienia przez chłopców, na brzegu czegoś co jeszcze kilka dni wcześniej było rzeką, trupa. Sam trup zrobił na nich pioronujące wrażenie, ale tego co znaleźli przy nim, z pewnością się nie spodziewali. Znalezisko przysporzyło im tylko dodatkowych kłopotów, a jakich to musicie sami przeczytać. Oficjalny opis książki zawiera, że dla jednego z nich „przygoda” skończy się tragicznie – tak będzie, typowałam od początku właśnie tego chłopaka, choć nie było to takie oczywiste. Po skończonej lekturze stwierdziłam, że po prostu miałam szczęście w typowaniu, bo książka skończyła się tak, że to mógł być w zasadzie każdy z nich.

To jest główny wątek. Niemniej jednak w tej książce bardzo istotne są wątki poboczne, które to moim zdaniem, nadają całej opowieści sensu. Autor, z precyzja chirurga, skroił tło opowieści, każda z przedstawionych rodzin ma swoją odrębną, ciekawą i dramatyczną historię, ale na co należy zwrócić uwagę, nie są to historie wyssane z palca, niedorzeczne. Autor opisuje nasze rodziny, nasze problemy, nasze pierwsze miłości, konflikty, wstyd. Idealnie odwzorował sposób myślenia i postępowania większości nastolatków, które w 1997 roku miały te 11-13 lat, wiem, bo sama miałam w tamtym czasie lat 12. Dialogi, mentalność otoczenia, poziom rozmów, aktualne zainteresowania – no wypisz wymaluj, tak właśnie wtedy było. I tę powódź też pamiętam. Nam Wielka Woda wtedy bezpośrednio nie zagrażała, a człowiek i tak się bał. Czuło się wszechobecne napięcie, w telewizji non stop nadawali informacje tylko o tym, powstała piosenka, robiło się paczki dla powodzian, przekazywano liczne dary, każdy w jakiś sposób próbował pomóc. I to czuć w tej książce. Jeśli czytelnik pamięta to wydarzenie, to wszystko co wtedy przeżywał i co pamięta, wróci do niego jak bumerang. In plus w „Topieli” jest również to, że Autor nie zaczął jej z grubej rury tylko bardzo powoli stopniuje napięcie. To może być w pewnym momencie irytujące, ponieważ niecierpliwimy się, chcemy już poznać co się stanie, za długie zdają się niektóre dialogi i niepotrzebne niektóre sytuacje. Niemniej jednak, warto być wytrwałym, gdyż zakończenie uważam w pełni was usatysfakcjonuje.


„Topiel” bardzo mi się podobała, pod każdym względem. Mimo iż osobiście nie uważam, żeby to był taki typowy thriller, nawet jeśli obyczajowy. Tak jak napisałam, dla osób takich jak ja, które utożsamiają się z głównymi bohaterami ze względu na podobny wiek, podobne rodzinno-koleżeńskie problemy oraz, rzecz jasna, przez wzgląd na pamięć o tamtej powodzi, powieść jest cofnięciem w czasie. Jest dla nas sentymentalna i tak bardzo prawdziwa, że zaczynamy wierzyć, iż opisywana w niej historia mogła naprawdę się wydarzyć.

Polecam.