czwartek, 23 marca 2023

"Rok zająca" Arto Paasilinna

 

Czy kiedykolwiek pomyśleliście: „Mam dość, rzucam to wszystko i jadę w Bieszczady”? Osobiście wielokrotnie nachodziły mnie takie myśli i do tej pory zdarza mi się to nadal nader często. Lecz co musiałoby się stać, żeby naprawdę rzucić wszystko i zacząć inaczej żyć? A inaczej, to znaczy jak? Każdy zapewne ma swoją definicję tego, jak chciałby żyć i dobrze wie, gdzie leży problem, że jego życie jest odmienne od wyobrażeń. Stres, praca nie dająca nam spełnienia, wypalenie zawodowe, nieszczęśliwy związek, życiowa codzienna rutyna, poczucie bezsilności, niespełnianie cudzych oczekiwań (nawet własnych lub być może, przede wszystkim własnych). Myślę, że każdy w swoim życiu osiąga taki punkt krytyczny, w którym, jeśli dojdzie do tego dodatkowo impulsu z zewnątrz, potrafimy twardo zdecydować, że czas na zmiany.

Trzymając w rekach „Rok zająca” wiedziałam tylko, że to powieść droga o mężczyźnie podróżującym po Finlandii z uratowanym przez niego zającem, humorystyczna i zaskakująca. Do tego krótkiego opisu dodałabym teraz od siebie, że powieść może być tym impulsem do zmian w naszym życiu.

Samochodem jechało dwóch zgnębionych mężczyzn. (…) Redaktor i fotograf na delegacji, czyli dwóch nieszczęśliwych, cynicznych facetów. Obaj byli w wieku średnim i ich młodzieńcze oczekiwania wobec życia spełniły się nie tyle nie do końca, ile nie spełniły się wcale.”

I wtedy dochodzi do małej kraksy. Kierowca, którym był fotograf, potrąca zajączka stojącego na środku jezdni. Redaktor nazwiskiem Vatanen, wysiada z samochodu i idzie w las szukać zranionego zajączka. Odnajduje zwierzątko, opatruje złamaną łapkę, przytula do piersi i... już nie wraca do samochodu. Nie wraca do kolegi, do pracy, do żony, do poprzedniego życia. Zajączek stał się impulsem by żyć wolno. Daleko od zgiełku, stresu, oczekiwań innych. Vatanen przemierza z zajączkiem Finlandię dekując się przede wszystkim we wsiach, mniejszych miejscowościach lub po prostu w lesie. Wszędzie gdzie się pojawia wyzwala niemałe zainteresowanie, głównie przez fakt podróżowania z puchatym zajączkiem. Jego życie, mimo że nie ma konkretnego celu, nabiera większego sensu. Vatanen przeżywa z zajączkiem kilka mniej lub bardziej dramatycznych przygód, po czym... rozpływa się w powietrzu...

To tak bardzo ogólnikowo o samej fabule, aczkolwiek ci, którzy już mnie znają, wiedzą że ta książka to nie jest tylko opowieść o drodze. Ta droga niesie ze sobą parę interesujących spostrzeżeń.

Pierwsze na co zwróciłam uwagę podczas lektury to jak zdecydowana większość spotkanych na swojej drodze osób życzliwie odnosiła się do Vatanena, przy czym ta życzliwość ewidentnie wynikała z obecności zajączka jako towarzysza podróży. Wielu uznało, że ktoś kto opiekuje się bezbronnym zwierzęciem, nie może być niebezpieczny. Byli wobec niego ufni, uwierzyliby zapewne w każde jego słowo, nawet jeśli było by to kłamstwo, a nawet byli skłonni dzielić się z nim swoimi tajemnicami czy odkryciami. Gdy mówiłam o tym mężowi, który bardzo sceptycznie podchodzi do książek ogółem, stwierdził, że główny bohater mógł sobie zatem oswoić niedźwiedzia, wtedy życzliwość ludzi sięgnęła by 100%... Cóż...

Ciekawie Autor w książce opisał ludzkie przywary i kilka naszych cech, tych pozytywnych również, które ukazują istotę rodzaju ludzkiego. Mówimy tu o opiekuńczości jaką potrafimy otaczać słabszych, o naszym mimowolnym dążeniu do natury i wolności, uleganiu instynktom, o solidarności w nieszczęściu (tak, tak, to domena nie tylko naszego narodu) czy o potrzebie wiary, w cokolwiek. W opozycji zobaczymy do czego może prowadzić chciwość, arogancja, ignorancja, buta, złość i przeświadczenie o swojej absolutnej wyjątkowości.

Lecz najważniejszy w tej książce, moim zdaniem, jest właśnie ten impuls, zajączek, który wyzwolił głównego bohatera. Vatanen chce być wolny, choć przy okazji bycia wolnym popełnia kilkadziesiąt drobnych wykroczeń, co pokazuje, że związani jesteśmy mimo wszystko jakimiś ogólnie przyjętymi zasadami, które sprawiają, że tak do końca ta nasza wolność nigdy nie będzie zupełna. I słusznie uważam, gdyż ta niczym nieskrępowana wolność, którą można było by scharakteryzować stwierdzeniem „JA, JA, JA  i MOJE zasady”, wyzwala w niektórych osobnikach zachowania agresywne, brutalne i niezrozumiałe (jak w rozdziale z imprezą w saunie).

Takie życie może wieść każdy – wystarczy tylko zrozumieć, że najpierw trzeba się pożegnać z dotychczasowymi zwyczajami.” - to zdanie w zasadzie jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego nie potrafimy tak łatwo wcielać zmian. Potrzeba do tego czasem naprawdę dużej odwagi, której w tym jednym krótkim momencie życia, nie zabrakło Vatanenowi.

Książka bardzo mi się podobała. Napisana lekko, krótkimi zdaniami, których budowa i kontekst przywołuje na myśl baśń. Atmosfera momentami sielska, a momentami napięta jak postronek. Powieść bawi, rozbudza nasze marzenia o „życiu na wolności”, ale czasem i oburza ukazując tę agresywniejszą i bezmyślną stronę człowieka. „(...) czasem łatwiej z bydlęciem zżyć się serdecznie aniżeli z człowiekiem”. Wciągająca. Zakończenie książki bardzo mnie zaskoczyło, sprawia, że cała historia Vatanena i zajączka faktycznie staje się bardziej baśniowa i może prowokować do stwierdzenia, że prawdziwa wolność jest jak ułuda i nie dla każdego.

"Zostawcie mnie w spokoju. Vatanen"

Polecam serdecznie „Rok zająca” autorstwa Arto Paasilinna. Tak przyszło mi do głowy, że ta książka, jak zajączek dla Vatanena, może stać się impulsem do zmian, wielkich lub małych, dla osób, które czują się jakkolwiek wypalone. Zawodowo, rodzinnie, towarzysko czy, jak ja to nazywam, wypalone wewnętrznie, gdy już naprawdę nic nie cieszy. Być może doda odwagi do porzucenia tego co nas ogranicza, by poczuć się choć trochę wolnym. Doda odwagi do zmian.

środa, 8 marca 2023

"Bliscy" Annie Ernaux

Czy książki za które Autor otrzymał nagrodę Nobla powinny być oceniane? Czy mnie, zwykłemu czytelnikowi, wypada oceniać nagradzane dzieła? Takie pytania nasunęły mi się przy lekturze „Bliskich” Annie Ernaux. Człowiek małej wiary w możliwości swojego umysłu może być onieśmielony zagłębiając się w treść takiej lektury. Może czuć zażenowanie wynikające z wątpliwości czy aby na pewno zrozumie to słowo pisane, czy lektura nie będzie dla niego zbyt górnolotna, czy wyłapie przesłanie. Osobiście również miałam mieszane uczucia względem tej książki, które pogłębiły się od razu gdy zaczęłam czytać. Zastanawiałam się nawet: to jest noblowska książka? Jednak z każdą kolejną przeczytaną stroną, każdym kolejnym akapitem, przekonywałam się, że Annie Ernaux zasłużenie otrzymała tę prestiżową nagrodę, a sama książka jest po prostu wybitna i absolutnie wyjątkowa. I tak, mnie, jako przeciętnemu czytelnikowi, do którego przecież książka ta została skierowana, wypada ją ocenić, nawet jeśli nie zgodziłabym się z komisją noblowską. Książki są dla nas, nie bójmy się zatem czytać, zwłaszcza tych nagradzanych. Nawet jeśli będziemy mieć inne zdanie niż ogół. Nie będzie to świadczyło o naszej ignorancji czy malutkim rozumku (jak Kubuś Puchatek), a być może właśnie o otwartym umyśle, zdolnym do konstruktywnej krytyki nawet takich pozycji.

Kończąc ten lekko przydługi wstęp, chciałabym wam opowiedzieć co nieco (i znów Kubuś Puchatek...) o przedmiotowej książce. I będzie to zaiste małe co nieco, gdyż wystarczyło by napisać, że „Bliscy” są spisanymi wspomnieniami Autorki nt. jej rodziców i zmarłej siostry. Tylko czy to zdanie w pełni oddaje treść i serce książki? Nie. Krótko przytoczę fragment opisu z rewersu książki, który zawiera w sobie wszystko co na początek powinno się wiedzieć o tej książce: „Czy da się uciec od swojego pochodzenia? Jak pragnienie awansu społecznego wpływa na kolejne pokolenia? Czy nasze życie mogą kształtować ci, którzy odeszli zanim się urodziliśmy?”. Autorka w wyjątkowy sposób sama sobie próbuje wskazać powiązanie pomiędzy przeszłością a swoim „ja” teraz. Książka swoją treścią mimowolnie prowokuje również nas samych do zastanowienia się nad swoim pochodzeniem i wpływem jaki wywarła na nas rodzina i wychowanie, co spowodowało, że jesteśmy kim jesteśmy i myślimy w ten, a nie inny sposób.

W trakcie lektury zapisałam sobie w notatniku takie zdanie: nie rusza mnie to o czym pisze [Autorka], ale to JAK pisze.

Książka napisana jest w iście specyficznym stylu. Zwłaszcza dwa pierwsze rozdziały, opowiadające kolejno o ojcu i matce Autorki przybrały formę notatek na ich temat. Napisane bez większych emocji, jak reportaż, z często krótkimi zdaniami, właśnie jak gdyby były to notatki. Krótkie zapiski – hasła – przypominajki, jakie często czyniło się na studiach, gdy ważne było by wyłapać ogólny sens wypowiedzi profesora, a nie zagłębiać się w nieistotne szczegóły. Odnosi się wrażenie, że w głowie Autorki panuje chaos, a mimo to zachowuje ona chronologie wydarzeń. Jest na wskroś szczera. Opisuje wszystko to co wie i co pamięta.

Gdyby Autorka, to co napisała o swoim pochodzeniu, o ojcu, matce i siostrze, napisała bardziej poetycko, jak powieść, całość straciłaby na realizmie i stała by się zwyczajną opowiastką. Tymczasem, czytając przemyślenia Autorki zapisane w ten specyficzny sposób, mamy wrażenie, że zwierza nam się ona ze swoich największych tajemnic. To bardzo osobiste, wręcz intymne wyznania. Autorka doszukuje się tym sposobem wyjaśnienia jak bardzo przeszłość jej rodziny miała i dalej ma wpływ na to kim ona sama jest obecnie, jaki wpływ członkowie jej rodziny mieli na to w jakim miejscu teraz się znajduje i jak pisze, jak myśli, jak postępuje. Ta książka to nie autoterapia. To uporządkowanie myśli. O sobie, swoim pochodzeniu, swojej tożsamości. Potrzeba wylania z głębi pewnych myśli, które skryte w zakamarkach umysłu jątrzą jad i nie dają spokoju, dopóki nie wypłyną razem ze słowami w przestrzeń, do kogoś, lub tylko właśnie na papier.

Zasłużony Nobel, właśnie za szczerość i prostolinijność, za prawdę i wyjątkowy sposób przelania myśli na papier. Za uświadomienie jak duży wpływ przeszłość ma na naszą przyszłość.

Annie Ernaux pisze o swoich korzeniach, które de facto są podobne w przypadku wielu wielu z nas, a które to zawsze determinują nas na przyszłość. Historie naszych przodków to też nasza własna historia i nie sposób jest się od niej odciąć. Ma wpływ na nasze postrzeganie siebie samych i otaczającego nas świata, a także na to, w jaki sposób wyrażamy siebie w tym świecie. Widać to zwłaszcza w przypadku wszelkiej maści artystów.

„Ten sposób pisania, który wydaje mi się nastawiony na prawdę, pomaga mi wyjść z osamotnienia i mroku indywidualnej pamięci poprzez odkrycie ogólniejszego znaczenia. Czuję jednak, że coś się we mnie opiera, bo chciałabym zachować czysto emocjonalne obrazy mojej matki, jej ciepło czy łzy, bez nadawania im sensu.” - strona 98

Trzecia część książki ma już zupełnie inną formę – to list Ernaux do swojej nieżyjącej starszej siostry Ginette, której nigdy osobiście nie poznała, co więcej, nigdy oficjalnie się o niej nie dowiedziała. Nie od swoich rodziców. W liście Autorka próbuje sama sobie wyjaśnić, czy byłaby inną osobą, gdyby nie byłą tą drugą. Czy gdyby rodzice uczciwie wyznali Annie, że miała siostrę, jej proza miała by inny kształt? A gdyby Ginette przeżyła, czy Annie została by w ogóle sprowadzona na ten świat? Annie istnieje, bo nie istnieje już Ginette.

„Ale twoim i moim przeznaczeniem było pozostać jedynaczkami. Ich [przyp. rodziców] wola posiadania tylko jednego dziecka, przejawiająca się w słowach: Nie moglibyśmy zrobić dla dwójki tego, co robimy dla jednego, oznaczała Twoje życie lub moje, nie jedno i drugie. (…) bo dopiero wtedy poraziła mnie prawda: przyszłam na świat, ponieważ ty umarłaś, a ja cię zastąpiłam.” - strona 163

(...) Czy będę zawstydzona, czy dumna z napisania tego listu, podyktowanego niezrozumiałym dla mnie pragnieniem? Być może chciałam spłacić wyimaginowany dług, dając ci istnienie, które mnie dała twoja śmierć. Albo sprawić, że ożyjesz i znów umrzesz, aby uwolnić się od ciebie, od twojego cienia. Uciec od ciebie.” - strona 172

Rodzice Ernaux byli zupełnie zwyczajnymi ludźmi, pochodzili z klasy robotniczo/chłopskiej, niczego wielkiego nie osiągnęli (patrząc z szerszej perspektywy świata). Gdyby nie ta książka, zostali by na zawsze zapomniani. Jak każdy przeciętny człowiek. Ernaux dała im tą książką życie wieczne, ugruntowując je dodatkowo otrzymaniem tak prestiżowej nagrody jak Nobel.

Polecam „Bliskich” Annie Ernaux. To książka niezwykła, którą można czytać bez końca, a tak jej niewiele...

Nie bójmy się czytać Noblistów, nie bójmy się, że ich książki nas przerosną. Oni wszyscy piszą właśnie dla nas. Myślę, że żaden z Noblistów nie spodziewał się, że którakolwiek jego książka sprawi, iż stanie na piedestale najbardziej uhonorowanych pisarzy świata.