piątek, 6 stycznia 2023

"Spódniczka ze starej podszewki" Urszula Ziober


Czasami niesamowicie ciekawe i przejmujące historie są bliżej nas niż myślimy. Czytamy książki opowiadające nam o trudach wojen, o życiu innych ludzi, często będące wytworem wyobraźni lub szczątkowo oparte na prawdziwych wydarzeniach, a tymczasem w zaciszu naszych własnych domów, rodzin, ukrywają się historie miłosne, przygodowe, piękne, radosne lub przerażające i okrutne. Lub takie, które składają się z tego wszystkiego naraz. Czasami nie warto jest daleko szukać, gdy w pobliżu mamy nestorkę rodziny, której historia życia nadawałaby się na film sensacyjny. Której historia będzie też naszą historią, opowiadaną następnym pokoleniom, dająca im tożsamość, poczucie przynależenia do rodziny, do kraju czy regionu. Czasami wystarczy siąść, poświęcić czas i posłuchać co ma nam do opowiedzenia bliska osoba.

„Spódniczka ze starej podszewki” to powieść będąca zapisem wspomnień Pani Janiny Janowicz z czasu zesłania do Kazachstanu w trakcie trwania II Wojny Światowej. Wspomnienia zapisuje wnuczka Pani Janiny, Pani Urszula Ziober i robi to w sposób naprawdę dobry.

Pani Janina w momencie rozpoczęcia wojny miała prawie 11 lat. Jej ojciec, oficer Wojska Polskiego, Julian Nietupski, przeczuwając w sierpniu 1939 roku rychły wybuch wojny, wysyła żonę Reginę wraz z dwiema córkami, Janką i Basią, do swojego brata do Białegostoku, uważając, że tam będą w miarę bezpieczne. Niestety po wkroczeniu na ziemie polskie Armii Czerwonej, 17 września 1939r., sytuacja całej rodziny zamieniła się ze złej w tragiczną. Jak potoczyły się losy kilkudziesięciu tysięcy polskich oficerów, przedstawicieli elity i inteligencji nie trzeba przypominać, wystarczy jedno słowo – Katyń. A co z ich rodzinami i innymi obywatelami uznanymi za wrogów narodu, wywrotowców i konspirantów (czytaj: kobiety, dzieci i starcy)? Zapakowano wrogi element do bydlęcych wagonów i wywieziono.

Wiedzieli [Sowieci], że jedynym sposobem „odpolszczenia” Polski będzie pozbawienie jej Polaków. Z diabelską perfidią umyślili więc nie ludziom odebrać kraj, ale krajowi – ludzi.” 
Marta Rudzka „W domu niewoli”

Janka z siostrą i matką oraz wujostwem trafia do Kazachstanu, w dzikie ostępy, gdzie teren jest równiutki porośnięty trawą i pomniejszymi krzakami, a daleko na horyzoncie nie majaczy żadne większe miasto - co najwyżej można spodziewać się fatamorgany. Warunki życia są katastrofalne. Wszechobecna bieda, brud i zacofanie – to zastali po przybyciu. Praca ponad siły, srogie zimy, niemiłosierne upały, głód, choroby i zesłanie do łagru - to wszystko spotyka Janke i jej rodzinę. Mimo to, nie opuszcza ich nadzieja, że jeszcze wrócą do Polski.

Książkę można czytać, czytać, czytać i czytać i nie chce się jej końca. Właściwie to chce, a przede wszystkim tego by historia miała to zakończenie dobre. Czy takie ma? Ma najlepsze z możliwych w tamtym czasie. Zakończenia własnych historii przecież nie wybieramy, zmierzamy się z tym przed czym postawi na los. Autorka, Pani Urszula, spisała wspomnienia babci w wyśmienity sposób, myślę, że babcia może być z niej bardzo dumna. Od książki nie można się oderwać, jest nieodkładalna. Między fragmentami mówiącymi o losie Janki, Autorka umieszcza parę informacji, opisanych w krótki rzeczowy sposób, bardzo zrozumiały dla czytelnika, na temat ówczesnej sytuacji politycznej, gospodarczej czy społecznej, by czytelnik mógł zrozumieć w jakich warunkach i okolicznościach przyszło egzystować Jance i jej najbliższym. Książka opatrzona jest w wiele rodzinnych zdjęć oraz kopii dokumentów takich jak świadectwo ślubu Juliana i Reginy czy fragment gazety gdzie wskazano Juliana Nietupskiego jako jednego ze zidentyfikowanych ofiar Katynia. Do tej książki będę na pewno wracać wiele razy. Nie jest to pozycja, którą przeczytamy i szybko o niej zapomnimy. Można ją czytać bez końca bo to jak słuchanie relacji o własnym życiu naszych babć.

Zawsze gdy czytam podobne książki myślę o tym jak ważne jest to by starsi opowiadali o tym co przeżyli. Pomagają młodszym pokoleniom się odnaleźć. Często spotyka się młodych ludzi oderwanych od swoich rodzin twierdzących, że nie mają w zasadzie z nią nic wspólnego. Nie hołdują tradycjom, nie wiedzą nic o przeszłości swojej rodziny, nic o przodkach, skąd pochodzą itd. I jest to wina po części tych starszych. Ile razy słyszało się, że nie chcą rozmawiać o przeszłości bo to dla nich jak rozdrapywanie ran. Jestem w stanie to zrozumieć, ale z drugiej strony mamy tych młodych, zagubionych, którym być może właśnie pomogłaby ta historia z przeszłości nawet jeśli bolesna. Po części była by to ich historia, którą tak jak Pani Urszula, mogą nieść dalej w świat jako świadectwo tamtych wydarzeń. Skąd inaczej czerpać wiedzę i naukę jednocześnie, jeśli nie właśnie z bezpośrednich relacji z tych okrutnych czasów? A z tą wiedzą w społeczeństwie jest co raz gorzej, co dobitnie widać choćby na przykładzie wzmiankowania w zagranicznych artykułach prasowych o polskich obozach zagłady, za co niejednokrotnie wydawcy już musieli przepraszać. Aby walczyć z ignorancją, sami musimy znać nie tylko historię tę przekazywaną w szkołach, ale też historie naszych rodzin. Nawet jeśli nie są tak dramatyczne i nie koniecznie dało by się je spisać by powstała tak zajmująca powieść jak ta konkretna.

Jak zwykle, warto zwrócić uwagę również na aspekt moralizatorski takich książek. Ukazują nam, młodym, żyjącym w czasach względnego pokoju, dobrobytu, korzystającym z dobrodziejstw technologicznych itd., jakie to wszystko jest kruche i nic nie warte. Jak trudne potrafi być życie, jak można zaharować się na śmierć w pietyzmie wyższych idei.

Bardzo spodobało mi się też zdanie, które znalazłam na stronie 72: „Po dwudziestu latach od odzyskania niepodległości po raz kolejny przeciwko sobie stawali ludzie, których łączył wspólny język i pochodzenie, a dzielił kolor munduru.” Zdanie to odnosiło się do mieszkańców Mazur, którzy na drodze plebiscytu zostali określeni jako Niemcy i musieli walczyć po stronie niemieckiej, ale można nim bardzo dobrze też nakreślić sytuację jaka panowała w tamtym czasie na Śląsku. Osobiście znam przypadki gdzie siłą młodzi chłopcy byli zaciągani do wojska niemieckiego, po czym z niego uciekali i już jako dezerterzy zaciągali się do różnorakich polskich oddziałów, by móc oddać życie za Polskę.

„Spódniczka ze starej podszewki” opowiada historię prawdziwą, bolesną, z poczuciem bezkresnej niesprawiedliwości, a jednocześnie pokrzepiającą bo pełną nadziei, bo gdy nie zostaje już absolutnie nic, jest jeszcze ta podszewka, która wszystkim...

Na pewno będę wracać do tej książki i to nie jeden raz. Polecam!

2 komentarze:

  1. Cześć, przepraszam, że nie piszę w temacie wpisu, ale nie wiedziałem jak inaczej do Ciebie trafić. Czy pamiętasz może w której książce do nauki języka polskiego dla podstawówek był fragment książki "Stado"? Jestem z rocznika 91. i w moim podręczniku był fragment innej książki, o którym nie mogę przestać myśleć. Odezwij się proszę w tym wątku lub na igenome@gmail.com. Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Odpowiedź poszła na lubimyczytac.pl :) pozdrawiam!

      Usuń