sobota, 2 maja 2020

"Małe kobietki" Louisa May Alcott

Czasami są takie dni, kiedy człowiek musi przeczytać coś z klasyki. Żeby się odchamić. Żeby poszukać drugiego dna. Żeby coś sobie uzmysłowić. A może nawet, żeby zabłysnąć przed znajomymi, że przeczytało się coś głębokiego, coś po co nie każdy sięga... Każdy ma swój powód. Moim najczęściej jest ciekawość. Jeśli sięgam po klasykę, to głównie dlatego, że przez przypadek dana książka mnie zaintrygowała. Tak też było i tym razem. Okazuje się, że zachętę do przeczytania ciekawej książki możemy znaleźć dosłownie wszędzie. Do przeczytania „Małych kobietek” znalazłam inspirację w serialu „Przyjaciele”. Może nie każdy pamięta ten odcinek, w którym Rachel i Joey opowiadają sobie o książkach, które lubią. Dla Joey'a było to „Lśnienie”, które wkładał do lodówki gdy zaczynał bardzo się bać. Dla Rachel ulubioną książką była właśnie „Małe kobietki”. Rachel i Joey postanowili wymienić się książkami i sprawdzić czy lektura polecona przez przyjaciela wywoła u nich podobne emocje. Nie pamiętam już jak Rachel zareagowała na „Lśnienie”, natomiast pamiętam bardzo dobrze, że Joey polubił bohaterki „Małych kobietek”, zwłaszcza Beth i był wstrząśnięty, gdy Rachel nastraszyła go, że przez chorobę, Beth umrze. Scena rozpaczy Joey'a nad domniemaną śmiercią ulubionej bohaterki książki tak zapadła mi w pamięci, że za każdym razem gdy widziałam ten odcinek, powtarzałam sobie, że koniecznie muszę ją przeczytać. No i w końcu przeczytałam.

Jakie są „Małe kobietki”? Naprawdę fajne. Można by powiedzieć, że to powieść dla młodzieży, ponieważ głównymi bohaterkami są cztery nastoletnie siostry: 16-letnia Meg, 15-letnia Jo, 13-letnia Beth i 12-letnia Amy. To pozorne, ale o tym później. Książka przedstawia rok z życia dziewcząt. Fabuła nie jest porywająca, być może ktoś mógłby ją określić nawet nudną. Cóż niby może być ciekawego w czytaniu o tym jak dziewczyny kłócą się między sobą, narzekają na swoje obowiązki, nawiązują nowe znajomości... Tak, to dostajemy jedynie czytając tę książkę, przesuwając wzrok po literach, ale to chyba nie na tym polega. Każda książka coś ze sobą niesie, tak też „Małe kobietki” niosą ze sobą dla nas naukę, że praca nad sobą może być bardzo satysfakcjonująca, choć nie jest łatwa.

Rodzina March była niegdyś majętna, niestety przez kryzys wywołany wojną secesyjną, tracą większość pieniędzy. Pan March wyjeżdża na wojnę, a Pani March wraz z córkami podejmuje szereg działań by zapewnić rodzinie byt, a przy tym nie stracić pozycji. Każda z dziewczyn ma swoje obowiązki. Meg zostaje guwernantką, Jo opiekuje się starszą i majętną ciotką, Beth przez wzgląd na swoje problemy asymilacyjne z rówieśnikami opiekuje się domem, a Amy, jako najmłodsza z nich, ma obowiązek póki co cierpliwie chodzić do szkoły i pomagać w domu. Są momenty, że każdej z nich te obowiązki niesamowicie ciążą, ale mając za powierniczkę swoich kłopotów i wątpliwości bardzo mądrą i cierpliwą Matkę, z każdej swojej przygody potrafią wyciągnąć wnioski, które je wzmacniają, hartują na przyszłość. Każda z dziewczyn jest inna, ma inny charakter, temperament i zainteresowania. Czasem nas irytują, czasem śmieszą, czasem przez nie płaczemy. Tak, też płaczemy, bo książka wzrusza i sprawia, że tęsknym wzrokiem patrzymy za czasami, w których relacje rodzinne i przyjaźnie były najważniejsze. Teraz jest tyle technologii, tyle „obowiązków”, które sobie narzucamy, potrzebnie lub nie. Niby mamy tylu pomocników życiowych, żebyśmy wszystko mogli robić sprawniej, szybciej, lepiej, że gdyby tak o tym pomyśleć, powinniśmy mieć zdecydowanie więcej czasu, dla siebie, rodziny, przyjaciół itd. Niby...
Wracając do książki, w trakcie jej czytania zaznaczyłam sobie kilka, moim zdaniem, bardzo wartościowych fragmentów i pozwolę sobie je tutaj przytoczyć.

W rozdziale VIII Jo spotyka Apollyona mamy fragment, gdzie Jo wypłakuje się Matce i żali, że ma okropny charakter i ciągle się złości, a mimo iż usilnie się stara, nie potrafi nad tym zapanować. Na kilku kolejnych stronach, razem z Jo, dostajemy pokrzepiającą odpowiedź, która jednocześnie uzmysławia nam jak istotna jest praca nad swoim zachowaniem oraz to by pamiętać, że nikt nie jest idealny. Walkę z samym sobą będziemy toczyć całe życie, lecz nie zrażajmy się niepowodzeniami. Teraz mamy często takie podejście: albo mnie akceptujesz taką jaką jestem, albo wypad. Ale w zasadzie dlaczego mamy kogoś akceptować taki jaki jest? Chodzi mi o charakter i zachowanie, żeby nie było. Z jakiej racji mam akceptować to, że ktoś jest gburem, że kogoś gnębi. Dlaczego mam akceptować czyjeś wybuchy złości, marudzenie itd. Ten ktoś taki jest i trudno, ktoś powie. A może pójść za radą Pani March i starać się nad sobą popracować? Choćby tylko po to by być przyjemniejszym dla otoczenia, by nie zrażać już na wstępie do siebie ludzi. Niby wszystko nam wolno, jesteśmy wolni, ale są jakieś utarte normy społeczne, których się powinno przestrzegać. To wiąże się z takimi pojęciami jak szacunek, ogłada, czy kultura osobista, a które to ostatnimi czasy są tylko pustymi, nic nie znaczącymi sloganami. Mam wadę. Niemiłosiernie przeklinam. Z moich ust niejednokrotnie wydobywają się bluzgi, których nigdy nie słyszałam u swojego męża, mimo że utarło się, że to przecież facetom łatwiej przychodzi przeklinanie. Popracuję nad sobą. Posiadam przywary, przez które ludzie w pierwszej chwili mogą odebrać moją osobę inaczej niżbym chciała, niż jaka jestem naprawdę.

Kolejny ciekawy fragment znajdziemy w rozdziale XI Eksperymenty. Rozdział ten opowiada jak to Panny March doczekały się w końcu wakacji i jak każda z nich stwierdziła, że cieszą się z braku obowiązków i całe wakacje mają zamiar robić jedno wielkie nic. Pani March zaproponowała im przeprowadzenie eksperymentu, czy faktycznie są w stanie obyć się bez jakichkolwiek obowiązków choćby przez tydzień. Co z tego wyszło? Chyba i bez czytania możecie się domyślić, jednakże przytoczę tu krótki cytat: „Tak. Chciałam, żebyście się przekonały, jak bardzo wygoda wszystkich zależy od tego, by każdy wypełnił swój obowiązek. Kiedy Hanna i ja wykonywałyśmy waszą pracę, radziłyście sobie całkiem nieźle, chociaż nie byłyście nazbyt zadowolone ani sympatyczne. Pomyślałam więc, że powinnyście na własnej skórze doświadczyć, co się dzieje, gdy każdy myśli tylko o sobie. Czyż teraz nie sądzicie, że o wiele przyjemniej jest pomóc sobie nawzajem, spełniać niewielkie obowiązki, dzięki którym czas wolny daje potem więcej radości? Czyż nie warto pobrudzić się trochę, aby w domu było wygodnie i przyjemnie?” Myślę, że warto gdy tę książkę przeczyta i nastolatek i osoba dorosła. Są w niej zawarte ponadczasowe i ponadpokoleniowe wskazówki co możemy zrobić w swoim życiu by żyło się lepiej nam samym i wszystkim w naszym najbliższym otoczeniu. Dzieci powinny mieć obowiązki od małego, najpierw takie niewielkie jak odłożenie zabawek na miejsce, potem już co raz poważniejsze, a dorośli powinni z nimi współpracować. Ta współpraca powinna zawsze być obopólna, również, a może przede wszystkim też między samymi dorosłymi, co ciągle powtarzam mojej drugiej połówce. „Małe kobietki” to powinna być książka terapeutyczna.

Ostatni fragment, który silnie wrył mi się w pamięć odnajdziemy w rozdziale XVIII Mroczne dni. To właśnie ten rozdział, który tak wstrząsnął Joey'em. To tu Beth choruje i ociera się o śmierć. Ten rozdział ukazuje nam co naprawdę jest w życiu najważniejsze.
„Jak mroczne wydawały się teraz dni, jak smutno i pusto wyglądał dom! Jak ciężko było siostrom pracować i czekać w cieniu śmierci, który zawisł nad tak niegdyś szczęśliwą rodziną! Wtedy dopiero Margater, roniąc samotnie łzy nad robótką , zrozumiała, jak bardzo jej życie obfitowało w skarby cenniejsze od wszelkich luksusów nabywanych za pieniądze – miłość, bezpieczeństwo, spokój i zdrowie, toż to były prawdziwe dobrodziejstwa! Wtedy Jo, mając wciąż przed oczami cierpiącą w zaciemnionym pokoju siostrzyczkę, a w uszach jej żałosny głosik, nauczyła się dostrzegać piękno i słodycz charakteru Beth, wyczuwać, jak głęboko zapadła im w serca ta mała istotka, której tak zależało, aby żyć dla innych i zapewniać domowi szczęście poprzez praktykowanie prostych, dla wszystkich dostępnych cnót, ważniejszych niż talent, bogactwo czy uroda. Wtedy Amy na swym wygnaniu zatęskniła gorąco do domu, gdzie mogłaby pracować dla Beth. Czuła teraz, że żadna usługa nie będzie zbyt ciężka czy przykra, i przypomniała sobie z żalem, jak wiele zaniedbanych przez nią obowiązków wykonały bez słowa te skwapliwe rączki.”
Nie musiałabym właściwie nic więcej pisać. Czasy się zmieniły, ale tak naprawdę, ludzie nie zmienili się wcale. W dalszym ciągu uważamy, że jeśli mamy pieniądze, mamy wszystko, łącznie z szacunkiem innych. A tymczasem, w życiu jest ważniejsze coś innego, co uświadamiamy sobie często dopiero w obliczu tragedii. Może właśnie dlatego Bóg nas doświadcza? Może właśnie po to, byśmy zaczęli dostrzegać inne wartości w życiu. To nie zawsze tak działa, wiadomo, czasem często dostrzec „plusy” tragedii które nas dotykają. Niemniej jednak uważam, że jakaś głębia w tym jest.

Podsumowując. „Małe kobietki”, może i są z założenia przeznaczone dla młodzieży, ale myślę że warto przeczytać tę powieść w każdym wieku. Książka naprawdę dużo nam daje, bo poza suchą treścią, przekazuje wiele cennych rad odnośnie naszego życia i postępowania. Problemy dorosłych zostały ukazane przez pryzmat nastoletnich dziewczyn chyba po to, żeby ułatwić dojście moralizatorskie właśnie do dorosłych. Nam, dorosłym, przez naszą dumę i pychę, łatwiej czyta się o niedoskonałości dzieci, niż nas samych, ponieważ przez wzgląd na wiek i niby doświadczenie życiowe uważamy się od nich lepsi. Tymczasem dziecko może nas wiele nauczyć. Tak kilkulatek jak i nastolatek. A w drugą stronę, droga młodzieży, warto sięgnąć po tę książkę, bo ze względu na to iż żaden dorosły nie jest doskonały, warto posiłkować się w swoim własnym samodoskonaleniu mądrymi książkami i brać sobie je głęboko do serca. „Małe kobietki” uważam za mądrą książkę, która może otworzyć nam wszystkim oczy paradoksalnie, przede wszystkim na nas samych.

W „Małych kobietkach” znalazłam inspirację do przeczytania kolejnej, ciekawej, moim zdaniem, książki. To „Wędrówka Pielgrzyma” autorstwa Johna Bonyan'a. Być może niedługo znajdzie się tu jej recenzja.